Dwunasty dzień grudnia (dwunastego miesiąca), więc mamy jakby takie imieniny… no dobra trochę to jest naciągane. Przeciwnie jednak do chęci odwiedzenia Naszej Krówki. Trochę minęło czasu od ostatniej wizyty, więc najwyższa pora to nadrobić.
Zazwyczaj przebijaliśmy się do Krzeszyc z drugiej strony przez Deszczno, Glinik, itd. Tym razem postawiliśmy na wariant z Witnicą. Tak więc dojazd bez większego udziwniania – prosto do miejsca docelowego… no oczywiście z przerwą na kawę i czekoladę 😉
Mimo opadów deszczu, którymi grudzień trochę męczy to las jest w miarę suchy. Do miejsca ukrycia kesza docieramy bez problemu. Worek już swoje przeżył, więc wymieniamy go na nowy – specyficzny. Jest czas na zdjęcia i chętnie rozsiedlibyśmy się pod wiatą, no ale trzeba ruszyć dalej.
Zdjęcie nie wymaga komentarza.
Kesz ma się bardzo dobrze, ale zawsze jest chęć poprawy, więc trochę go bardziej zamaskowałem.
Postanowiliśmy trochę pohasać oo krzeszyckich lasach i tak nas ta zabawa zafascynowała, że o mały włos nie dotarliśmy do Sulęcina. Troszkę pobłądziliśmy i dobrze, że orientujemy się mniej więcej w tym terenie. Szybka weryfikacja i już na spokojnie żółtym szlakiem rowerowym wracamy do Krzeszyc. Ciemności niestety przychodzą szybko i problemem byłoby, gdybyśmy nie wrócili na bezpieczną, znaną drogę. To na szczęście się udało.
Do Gorzowa wróciliśmy także bez wydziwiania. Najbardziej bałem się przejazdu przez Jenin. Ostatnie moje dwa zakończyły się złapaniem kapcia. Coś mi chyba wioska nie może wybaczyć wyprowadzki. Na szczęście odbyło się bez problemów i niemal o standardowej porze wróciliśmy do domu 🙂