Sierpień jest bardzo aktywny w imprezy, ale nie mamy już takich upałów i coraz częściej straszeni jesteśmy deszczem. Tym razem obraliśmy kierunek Chwarszczany. Gosia akurat po nocce w pracy, więc postanowiliśmy dostać się do Dąbroszyna pociągiem i potem już spokojnie w kierunku Kaplicy Templariuszy. Co roku odbywają się tam imprezy i ta tym razem byłą zatytułowana Na szlaku Templariuszy. Ponadto odbywała się tam także pierwsza edycja Festiwalu Machin Oblężniczych i jakby było tego mało to w pobliskim Sarbinowie odbyła się 260. rocznica bitwy właśnie pod Sarbinowem.
Z Dąbroszyna do Chwarszczan nie jest daleko. Zwłaszcza jak się korzysta ze świetnej drogi pożarowej, która powstała parę lat temu. Plus taki, że towarzyszy nam także słońce. Mijamy Sarbinowo i w miejscu, gdzie znajduje się wieża widokowa i tablica z informacjami o bitwie, powstało już obozowisko. O godzinie 16 ma się tam odbyć inscenizacja bitwy. My jednak udajemy się do Chwarszczan.
Akurat przywitała nas prezentacja wojsk, która za jakiś czas stanie naprzeciwko siebie na sarbinowskich polach. Odbyła się też krótka inscenizacja walki. Wszystko tuż przed kaplicą.
Nie mogło zabraknąć salwy honorowej.
Gosia tam żadnych bitew się nie boi 😉
Nikt nie wygrał, nikt nie przegrał. W ogóle krótka bitwa skończyła się ucieczką wojsk pieszych z pola bitwy i pościgu przez konnicę. Szkoda tylko, że tak w sam środek akcji wchodzą ludzie z aparatami i kamerami. Stwarzają problemy i osoby biorące udział w inscenizacji nie za bardzo też chcą rozwinąć swoje skrzydła. Mimo próśb organizatorów to te osoby pozostają nieugięte i tylko przeszkadzają… nic poza tym.
Jak się już uspokoiło to wybraliśmy się do obozowiska ulokowanego za kaplicą. W tym roku bardziej skromniejsze. Nie udało się też przebadać całego, bo akurat naszły solidne chmury i lunął z nich deszcz. Schronienie znaleźliśmy u miłego Pana, który właśnie przyjechał ze swoimi maszynami oblężniczymi. Dowiedzieliśmy się, że całą wystawę można oglądać w Pobiedzisku, bo tam znajduje się gród. Dopisane zostało to miejsce do moich atrakcji. Zwłaszcza, że jest to całkiem niedaleko, bo raptem z 20 parę kilometrów od Poznania.
Przed tym jak zaczęło padać to udało obejrzeć się parę maszyn.
Prezentacja możliwości trebusza.
Nie będę tutaj filozofował, bo 3/4 nazw tych maszyn to w ogóle nie znam. Dostałem ulotkę i są bardzo fajnie rozpisane, ale nie o to chodzi, aby teraz przytaczać nazwy. Poza tym przez deszcz i tak wylądowały one pod plandeką. W sumie jak my i garstka ludzi, która akurat była w pobliżu.
Bezcenna mina – kiedy przestanie padać?
Gdy pogoda się nieco uspokoiła to nieco atmosfera siadła. Większość upijała się piwskiem, na scenie zespół i dawna muzyka, a w pozostałych miejscach cisza. Akurat była to pora obiadowa, ale w programie miał być pokaz łucznictwa, walki rycerskie, tor przeszkód, pokaz właśnie maszyn oblężniczych. Trochę wody z nieba i wszystko trzeba chować i czekać.
Totalna cisza.
Zaprezentowano także obraz Wojciecha Kossaka „Bitwa pod Sarbinowem”.
Jeżeli jesteśmy już w klimatach Sarbinowa, to godzina 16 zbliżała się nieubłaganie, więc postanowiliśmy się tam wybrać. Krótki rekonesans i trzeba było zająć dobre miejsce, aby obejrzeć inscenizację. Niestety naszło tyle hołoty, która napierała na nas, więc musiałem znaleźć inne, odosobnione miejsce. Akurat ulokowałem się przy wycieczce niemieckiej (może szkoda, że nie władowałem się z nimi do autobusu… taka nadzieja na lepsze życie 🙂 ). Jeżeli chodzi o zachowanie naszych zachodnich sąsiadów, a nasze, to jeszcze czeka nas dużo lat pracy, bardzo dużo. Jesteśmy jeszcze na etapie totalnych wieśniaków.
Nie ma co tutaj się wywodzić na temat głupoty ludzkiej. Skupmy się na bitwie. Mieliśmy wojska pruskie, ale zabrakło rosyjskich. Stąd też w zastępstwie byli nasi południowi sąsiedzi – Czesi.
Aparat gotowy, zaraz się zacznie huk i krzyk.
Wszystkie zdjęcia prawie identyczne? Jak cała ta bitwa… takie czasy 🙂
W całych tych inscenizacjach brakuje mi jakieś muzyki w tle, która nadała by klimatu. Nie ma też spikera, który opowie o bitwie. Dla osób nieznających temat to jest mało atrakcyjne. Chodzą sobie po polu jegomoście, kucają robią huk i dym i tak w kółko. Gdzieś tam w tle raz, dwa razy odezwie się armata. Konnica sobie trochę pojeździ, część wojaków się położy na ziemi, by zaraz wstać. Nie ma tego czegoś, tego całego klimatu bitwy. Ludzie tak patrzą i nic nie rozumieją. Dla większości to Niemcy bili się z Czechami, bo tak przecież powiedział wcześniej spiker.
Podziękowania dla publiczności.
Czas ten jakoś szybko uciekł, więc trzeba było wracać do domu. Gdy jeszcze opuszczaliśmy pole bitwy w pięknym słońcu testując nowo powstałą drogę rowerową do Dargomyśla, to parę kilometrów dalej znowu zaczęło solidnie padać. Trochę krzaków, drzew było dla nas schronieniem i właśnie w tym schronieniu zostały tak całkiem same cukierki… miały nam osłodzić oczekiwanie na poprawę pogody, a zostały tak… pewnie już na zawsze… ciężko się pogodzić z tą stratą… chlip, chlip, chlip.
Powrót bez większych kombinacji, gdzieś tam może przed samym Gorzowem wydłużymy sobie drogę. Wszystko było zależne od pogody, a zweryfikowała wszystko zszywka… dokładnie tak… jedna, malutka, (przekleństwo) zszywka.
Temperatura spadła znacząco, dookoła mokro, więc skończyło się na dopompowywaniu i spokojniejszej jeździe do domu. Pewnych rzeczy nie da się ominąć i to dosłownie.