Jak weekend to imprezy. Tak się akurat złożyło, że w sobotę w Mierzynie odbywało się Święto Podgrzybka. Gosia ostatnio wypatruje grzybów po lasach, to niech ma uciechę. Rano jednak pojawił się problem – pada deszcz!! Zwątpienie, bo przecież prognozy pokazują ładny dzień. Chwila zastanowienia, poprzestawianie godzin i jazda do Gorzowa. Trzeba umiejętnie, aby sobie nie zachlapać tyłka, bo kałuż pełno. Złe chmury sobie poszły i wyłoniło się słońce. Będzie dobrze.
Czasu mamy dużo, więc wybraliśmy sobie drogę przez Puszczę Notecką, niebieskim szlakiem rowerowym. Potem żółty doprowadza nas do Nadwarciańskiego Centrum Turystyki Rowerowej w Mierzyniu. To właśnie tam odbywało się grzybowe święto.
Przepiękna pogoda i piękno Puszczy Noteckiej.
Chwila na łapanie promieni słońca.
Jeżeli chodzi o Święto Podgrzybka. Typowa impreza plenerowa. Scena, dużo stoisk gastronomicznych i rękodzielniczych, jakieś tam występy, turnieje i co najważniejsze jedzenie. Nadleśnictwo Międzychód przygotowało niezłą wyżerkę. A jak się ma przy sobie Gosiaka, to talerz sam idzie w ruch. Było tego niesamowicie dużo i to w niewyobrażalnej ilości. Potem jeszcze doszły zupy: grochowa, grzybowa i chrzanowa, co doprowadziło to poznania mojego limitu. Tak pełny to się nie czułem nigdy. Biedna Gosia musiała potem wysłuchiwać mojego stękania 🙁
Sympatyczny pan ze Starego Dworka tak pięknie potrafi rzeźbić.
Każdy potwierdzi, jest podobieństwo. No i ta miotła zamiast roweru.
Wystawa Plenerowa VI Pleneru Malarskiego „Pejzaże Puszczy Noteckiej”.
Akcent rowerowy.
Wspomniane stoisko Nadleśnictwa Międzychód i wyżerka. A czyja to łapka sięga po przepyszny chleb?
Czyż nie fajnie mieć taką Gosię przy sobie?
Zawody pilarzy. Zadanie – stworzyć grzyba.
Pojawił się też Dromader, który spuścił nawet wodę. Krótki pokaz, jak wygląda gaszenie lasów. Szkoda, że pan na scenie ma swoje lewo, a publiczność stojąca w jego kierunku swoje lewo. Tak pan z mikrofonem pokierował wszystkich, że wylądowali pod strugami wody. Jednak nie było jej jakoś bardzo dużo, a większość z tego się cieszyła, niż miałaby się wkurzać.
Dromader.
Niestety, nie udało mi się uchwycić, jak spuszcza wodę.
Napatrzyliśmy się, ja jeszcze nie przetrawiłem tego całego jedzenia, no ale trzeba ruszać w drogę powrotną. W Wiejcach korzystamy ze szlaku rowerowego, który zaprowadza nas do Lubiatowa i dalej na Gościm. Potem już asfaltem w kierunku Gorzowa.
Pozostałość po dożynkach w Gościmiu.
Konik (to zwierzątko w tle).
Gdzieś w okolicy Czechowa pech, albo i karma. Za dużo gadałem o przebitych dętkach i nagle nie ma powietrza w przednim kole. Wymiana (myślę, że dość sprawna) i można jechać dalej. Ledwo co do Gorzowa dojechaliśmy, a mi buntuje się pedał. Miał być sprawny powrót do domu, a z całymi tymi zabawami to z godzinę na pewno byliśmy w plecy. Ważne, że szczęśliwie udało się wrócić do domu.
Tak na zakończenie tego wpisu. Gosiakowość w pełnej krasie: