Gdzieś tam w naszych głowach były pomysły, co do sobotniej wycieczki. Jednak pogoda nieco to wszystko weryfikowała i tak już podczas samej jazdy plany te szybko się zmieniały.
Tradycyjnie spotkanie najwcześniej jak się da. Gosiakowe 15 minut i można ruszać. Deszcz, silne podmuchy, brak słońca i zwątpienie, czy warto się męczyć. Zważywszy na to, że Gosia jest po nocce w pracy. Sumienie gryzie, ale to silna kobieta i stanowcze
jedziemy mi wystarcza. Przed dokuczliwym wiatrem chowamy się nieco w lesie i tak docieramy do Łośna. Standardową trasą mieliśmy jechać dalej w kierunku Lip i Dankowa, ale zaciekawił nas zielony szlak rowerowy. Dokąd on może prowadzić? Żadne z nas tamtędy nigdy nie jechało, a spojrzenie na mapę wszystko wyjaśniło. Tak docieramy do wsi Mszaniec i małego zakątka poświęconego Włodzimierzowi Korsakowi.
Zielony szlak rowerowy.
Co łączy Włodzimierza Korsaka i Mszaniec?
Pamiątkowy kamień.
Bystre oko Robaka wypatrzyło.
Szlak wyprowadza nas na drogę Gorzów Wlkp. – Barlinek. Na szczęście w weekend ruch znacznie spokojniejszy. Po kilkunastu kilometrach skręcamy w kierunku Karska i dalej wioskami zmierzamy w kierunku Dziedzic. Korzystamy głównie z niebieskiego szlaku rowerowego. Jest świetnie oznaczony, głównie asfaltowa nawierzchnia, a ruch niemal zerowy. Spokój, ładne tereny, nawet pojawiło się zza chmur słońce.
Bardzo dobrze 🙂
Trochę śliwek na drogę. Mogliśmy wziąć przykład z pana obok, który na drzewie siedział z wiadrem.
Polowanie na psy.
Ogólnie to warto wspomnieć o celu naszej wyprawy. Padło na miejscowość Stara Dziedzina. To tam odbywały się gminne dożynki. Tereny nam całkowicie obce, więc fajnie by było tam zawitać.
Jazda idzie nam sprawnie i według moich obliczeń wynika, że na miejscu zameldujemy się za wcześnie. Z pomocą przychodzi ładny staw za Dzikowem. Teren prywatny, ale bez żadnych ostrzeżeń, zasieków, pól minowych. Najśmieszniejsze jest to, że ja to bym siedział w chaszczach obok, ale Gosia przejęła inicjatywę, pojechała kawałek dalej i odkryła to bardzo ładne miejsce. Tam sobie zrobiliśmy postój i potem ruszyliśmy dalej.
Piękny klimat. Aż „Staruszek” przewrócił się z wrażenia.
Na horyzoncie pojawiają się Dziedzice. Miejscowość już nam znana, ale tylko przelotem. Zainteresował mnie kościół, a jak mnie, to z przymusu musiał i Gosię. Drzwi były otwarte, więc nieco sobie pozwiedzaliśmy.
Kościół w Dziedzicach.
Nieco o kościele.
Rower, aparat i kamień. Nieodłączne elementy Fotografki.
Stara Dziedzina to już przysłowiowy rzut kamieniem. Docieramy na miejsce i akurat kończy się msza święta. Znajdujemy sobie fajną miejscówkę, oglądamy występy. Potem przechadzka po stoiskach. Załapaliśmy się na degustację ciasta drożdżowego. Te co wygrało w konkursie w pełni zasłużenie. Jako smakosz mogę tylko unieść kciuk w górę. Udało się też wyłapać trochę gadżetów, w tym brutalnie odebrany mi wiatraczek. Świeć Panie nad jego duszą 🙁
Kierunek dożynki.
Warzywne ludziki i zwierzęta.
Mój wiatraczek… ktoś brutalnie mi go odebrał 🙁 KTOŚ!!
Zawitaliśmy też na stoisku dla diabetyków, gdzie można było wykonać pomiar cukru. Gosia się zdecydowała, ja nie musiałem 😉 Pani Marii obiecaliśmy zdjęcia wysłać i też to uczynimy. Pozdrawiamy serdecznie.
Wynik wyszedł idealny, mimo jedzenia kilogramów cukierków dziennie.
Rekonesans zrobiony, czas niestety minął szybko, a przecież jeszcze musimy wrócić do domu. Przed nami długa droga i na pewno przed ciemnościami nie zdążymy.
Czy to zdjęcia wymaga podpisu? Myślę, że nie. To po prostu cała Gosia.
A oto nasi nowi przyjaciele. Gosiak u siebie na blogu zaprezentuje czemu 😉
Jak wieś to muszą być i konie.
– No to cześć. Musimy niestety już jechać.
Trasa powrotna miała być nieco inna, ale przez pewne komplikacje została zmodyfikowana. Oprócz małego przestoju (przeczekiwanie deszczu) i rozmowie z miłymi paniami przy stawie, który odwiedziliśmy kilka godzin wcześniej, jazda szła sprawne, bezproblemowo i w domu zameldowaliśmy się o rozsądnej porze.