Zaplanowaliśmy tym razem zwiedzanie okolic Międzyrzecza, ale od strony zachodniej. Najbardziej chciałem odwiedzić Kęszycę Leśną. Miejsce dość ciekawe i przy okazji schowany jest tam kesz. Zanim jednak dotarliśmy do wspomnianej miejscowości trzeba było powalczyć z pogodą, która na szczęście nas nie wystraszyła.

Gdy rano wstałem to niestety padał deszcz. No nic, może się pogoda poprawi, a pociąg czekać przecież nie będzie. Wybraliśmy właśnie ten środek lokomocji, aby nie marnować dnia na dojazd. Mi jakoś czas upłynął przez palce i na dworzec dotarłem w ostatniej chwili. Przecież jakbym się spóźnij to Gosia by mnie zabiła, potem wskrzesiła i ponownie zabiła. Biedaczka ma niestety na dworzec dalej i widok Jej przemokniętej… ojjj.

Przeskoczmy jednak do Międzyrzecza. Z pociągu widać było rozjaśniające się niebo, ale przywitała nas tam mżawka. Wskakujemy na szlak rowerowy, który prowadzi ładnymi, malowniczymi terenami. Przecież najprostszy dojazd do Kęszycy nie wchodził w grę i musieliśmy pozwiedzać nowe rejony. Tak nas prowadziłem, że wylądowaliśmy na wojskowej strzelnicy. To był dopiero szok. Nazad i szukamy zagubionego szlaku.

Bardzo dużo piachu i musieliśmy zaliczyć przymusowy postój, bo już tak zgrzytały nam napędy, że trzeba było prowizorycznie je wyczyścić. Potem już czekały nas asfaltowe odcinki i mniej „ubrudzone” drogi leśne. Trochę czasu straciliśmy, ale rowery no i my z tego skorzystaliśmy. Nagrodą była wspomniana Kęszyca Leśna. Miejscowość położona dość ciekawie. Bardzo mi się tam spodobało. Czuć, widać koszarową historię.


Pomnik przedstawiający czołgającego się łącznościowca.


To właśnie przy nim ukryty został kesz.


Wojenne klimaty.

Kolejną miejscowością na celowniku była Wysoka. Kolejny pomnik, ale już nie tak okazały. Zwykły kamień z tablicą pamiątkową upamiętniającą majora Karabanowa. W pobliżu drugi kesz, ale dość dziwacznie schowany. Szybki wpis i chwila zastanowienia, czy odwiedzić cypel. Swoją drogą chcieliśmy też spróbować rozreklamowanych ostatnio w Gorzowie lodów, ale pogoda do tego nie zachęcała. Zostawimy to na inny czas, bo myślę, że Wysoka i jej dalsze rejony w pobliżu jeziora to ciekawy materiał na kolejne odwiedziny.


Tablica pamiątkowa.

Później się już nieco bardziej rozpadało. Wymuszony postój przy kościele i może tam poszły z naszych głów modlitwy o lepszą aurę, bo z godziny na godzinę pogoda się poprawiała.

Mijamy kolejne miejscowości o dłuższy przystanek czekał na nas w Sieniawie. Oczywiście musiałem zobaczyć kopalnię. Nie udało się odnaleźć dwóch, kolejnych pojemników. Albo zniknęły, albo tak dobrze były schowane. Za to mieliśmy okazję pobawić się kolejką górniczą. Przy siedziby kopalni postawiono zabytkowe pojazdy, które kiedyś były wykorzystywane. Fajna sprawa.


Św. Józef patrzy z góry na kopalnię.


Z bliższej perspektywy.


Wagony górnicze.


Kolejka, którą podróżowali górnicy.


My jednak mamy swoje wypasione bryki.

Będąc tak blisko nie było opcji, aby nie odwiedzić Łagowa. W zasadzie wieś pozostawiliśmy w spokoju. No może poza Biedronką na obrzeżach i skrawkiem Jeziora Ciecz. Bardziej nurtował mnie Bukowiec. Jednak tam nie dotarliśmy, bo przestrzeliliśmy odpowiedni zakręt i koniec końców niespodziewanie wylądowaliśmy w miejscowości Wielowieś. Na wzgórze przyjdzie czas może kiedy indziej. No chyba, że zostaną jedyną osobą w Polsce, która tam nigdy nie była 🙁


Mapa jest, a my i tak nie potrafimy trafić do docelowego miejsca.


Przez łagowski rezerwat przyrody.

Postanowiliśmy wracać na kołach do Gorzowa, oczywiście wydłużając sobie trasę. Jechało się bardzo fajne i nawet nie zatrzymał nas festyn na rynku w Sulęcinie. W Lubniewicach testujemy alternatywną trasę w postaci szlaku św. Jakuba. Świetna droga przez las, ale po paru kilometrach się niestety urywa. Dopiero jest budowana, ale jak powstanie to będzie genialnie.


Szlak św.Jakuba. Fantastyczna droga przez las.

Musieliśmy improwizować, aby wrócić na asfalt i pomocne okazały się ślady pojazdów ciężkich – wycinka lasów. Szokiem był dla nas pustelnik. Dom w środku lasu i starszy pan, który był zszokowany dwoma rowerzystami. W życiu nie spodziewałbym się, że ktoś może w ogóle ta mieszkać. Szybko zapytaliśmy go o drogę, nawet się nie zatrzymując. Jeszcze by nas zjadł. Normalnie strach. Dalej nie ma co opisywać, bo droga powrotna w zasadzie standardowa.

Dzień rowerowo spędzony na plus i stąd słowa Gosi na sam koniec dotyczący pogody i całej atmosfery kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana 🙂

Udostępnij:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *