Gdy Gosia jest po nocce w pracy to zazwyczaj namawiaj ją, aby się przespała i jak będzie dobrze się czuła to możemy popołudniu pójść na rower. Ona jednak ma całkiem inne zdanie i chce jeździć od samego rana. Nie inaczej było tej niedzieli. Bardzo chciałem dokończyć tygodniowy mini maraton (co drugi dzień na rowerze i to z ładnym kilometrażem).

Nie planowałem przejechania nie wiadomo, jak wielkiego dystansu. Jednak nas poniosło i wioskami dotarliśmy do Barlinka i potem jeszcze dalej, aż wylądowaliśmy w Niesporowicach, a tam postanowiliśmy sprawdzić leśną drogę do Dankowa. Po ostatnich deszczach czekało nas sporo kałuż, ale było warto.


Gdzieś w lesie.

Wróciwszy do Gorzowa miałem na liczniku przekroczone sto kilometrów. Gosia schowała rower w garażu, się pożegnaliśmy i z jakieś dwa kilometry dalej się rozpadało i to dość solidnie. Trochę czasu spędziłem chroniąc się na Orlenie. Niestety trochę już zdążyłem zmoknąć zanim dotarłem na stację i stojąc tak w miejscu było mi po prostu zimno. Temperatura drastycznie spadła, a ja ubrany jak na najgorętszy okres letni.


Czekając na poprawę warunków.

Straciwszy nadzieję, że pogoda się poprawi postanowiłem jechać do domu. Ulica Wyszyńskiego stała się potokiem i samochody musiały albo zwalniać, albo zjeżdżać na sąsiedni pas, aby nie zafundować mi wodospadu. Oczywiście gdy zbliżałem się do domu to wyjrzało słońce, zrobiło się sucho. Prawdopodobnie chmura przeszła jakoś bokiem. Jednak cieszyłem się, że dotarłem do domu.

Udostępnij:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *