Trzeci dzień pobytu w Łagowie. Trasa zaplanowana, ale musiała w międzyczasie zostać zmodyfikowana głównie z powodu nadchodzącej burzy, ale o tym jednak pod koniec wpisu. Zacznijmy od początku, a ten trudny, bo po zjeździe na dół pod zabytkowym wiaduktem okazało się, że mój portfel został w pokoju, więc musiałem się wdrapać z powrotem. Taka malutka rozgrzewka 😀 .
Jeżeli jesteśmy już przy wiadukcie, a robi on duże wrażenie, ale jak dla mnie to trzeba spojrzeć z odpowiedniej odległości. Wtedy widać jego ogrom. Ludzie wdrapują się tam na górę i robią sobie fotki, tylko nie za bardzo rozumiem, co one ukazują. Panorama wsi lepiej widoczna jest z wieży zamkowej.
Widok z wiaduktu.
Zostawmy zabytek w spokoju. Naszym celem był objazd Jeziora Łagowskiego i poszło to bardzo sprawnie. Pierwszego dnia, gdy poszliśmy na spacer do dotarliśmy właśnie do ścieżki wzdłuż jeziora. Teraz mieliśmy okazję się nią przejechać i prezentuje się świetnie.
Z tej strony nie ma bruku, ale świetnie ubita droga, szeroka i jedzie się nią bardzo przyjemnie. Niestety nie prowadzi dookoła całego jeziora, ale naszym celem był objazd, więc pojechaliśmy już dalej szlakiem nordic walking. Było bardziej wymagająco i ciasno, ale udało się całość pokonać, aż do ośrodka wypoczynkowego.
Jezioro Łagowskie.
Na szlaku z rana spokojnie, więc można spotkać takie osobniki… podczas śniadania.
Rzeka o błyskotliwej nazwie Łagowa.
Dzisiaj czekało nas trochę wdrapywania się pod górę i nie mówię tutaj o nieplanowym wzniesieniu na początku dnia. Chcieliśmy zaliczyć Wzgórze Poźrzadelskie. Prowadzą tam świetne, szutrowe serpentyny.
Łagów ma swój zabytkowy wiadukt, ale nie jest to jedyny w okolicy. Są mniejsze odpowiedniki 🙂
Podjazd długi i wymagający, a na wzniesieniu znajduje się dostrzegalnia przeciwpożarowa. Większe wrażenie zrobił na mnie rower usytuowany przy wejściu do wieży. Osoba tam pracująca chyba za nic ma podjazd i sobie rowerem dojeżdża w ten sposób do pracy 🙂 Nieźle.
Powrót na dół i bardzo fajną drogą pożarową zmierzaliśmy w kierunku Toporowa. Trafił się też oczywiście brukowy fragment, ale telepanie rekompensował jeden widok.
Tam u góry niedawno byliśmy.
Przez wioski to tylko przelatujemy i zmierzamy do tej jednej, dzisiaj najważniejszej. Wieś, która dołączy do tych Zwierzęcych.
Trzeci Niedźwiedź w kolekcji.
Miejscowość bardzo klimatyczna. Co roku odbywają się tam zawody drwali i cała wieś „pływa” w rzeźbach i to w bardzo ładnych rzeźbach.
Niedźwiedź bardzo wychudzony, pilnie potrzebuje miodu.
Bocznymi drogami, duktami leśnymi jedziemy w kierunku miejscowości Kalinowo, nieopodal pola golfowego. Planowo mamy jechać w całkiem innym kierunku, ale tam niedaleko są Niesulice i lody… chyba nie muszę tłumaczyć, jak to się skończyło. W zasadzie tam i tak mieliśmy zawitać, ale za jakieś 30 km. Upał niemiłosierny i bardzo duszno, więc odbiliśmy, aby nieco się schłodzić. Potem wróciliśmy na trasę.
Po drodze odwiedzamy jeden z obiektów wchodzących w skład Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Jest to Jaz 606, ukryty w lesie. Może dojazd był całkiem ok, ale gorzej z chęcią jazdy dalej. Niby była droga, ale szybko zamieniła się w chaszcze, dodatkowo wszystko utrudniały przewalone drzewa. Za daleko zabrnęliśmy, aby wracać i dzielnie się przebijaliśmy dalej i koniec końców wróciliśmy na asfalt.
MRU – Jaz 606.
Fotka na pamiątkę, albo chęć zabezpieczenia się w razie zabłądzenia.
Rzeka Brzozówka.
Planowo (teraz) pojawiamy się w Niesulicach, ale mamy na tyle silną wolę, że omijamy samochód z lodami. Z trudem, bo z trudem, ale omijamy. Kierujemy się w stronę Jeziora Niesłysz i tym razem objedziemy je z zachodniej strony. Bardzo fajny prowadzi tam niebieski szlak rowerowy i tak nas zauroczył, że nawet nie zobaczyliśmy, kiedy jezioro zostawiliśmy za plecami. Potem mamy brukowaną drogę w kierunku miejscowości Przełazy.
Asfalt zaprowadza nas do Mystek, gdzie musimy przejść obdukcję ciała. Trochę po tych zaroślach biegaliśmy, ale ja znalazłem zaledwie jednego kleszcza. Gosia jest specjalistką w jego usuwaniu, więc szybko poszedł w zapomnienie. Inaczej z burzą. Ciemne chmury pojawiły się na horyzoncie, więc bez kombinacji postanowiliśmy wracać. Dojechaliśmy do miejscowości Żelechów i w zasadzie burzę mieliśmy na wyciągniecie ręki. Skrócenie trasy, szybki sprint do Łagowa i jak się potem okazało – burza całkowicie nas ominęła. Leciutko pokropiło, ale poszła bardziej w okolice Sulęcina i Słubic. Zahaczyła też o Gorzów, gdzie przeszła nawałnica i znowu miasto stało się drugą rzeką 😕 .
Tereny dobrze mi znane, poza Poźdrzadelskim wzgórzem na które już się wspaniam Kilkanaście lat swejego rowerowania 🙂
Ale zawziąłem się. W Lipcu będzie Łagów, będzie tez Poźrzadło i tamtejsza górka. Fajna trzydniówka w Waszym wykonaniu 🙂