Pobyt w Łagowie, a raczej na jego obrzeżach dobiegł końca. Dzień powrotu i żeby nie powielać trasy to wybieramy wariant według nas najbardziej optymistyczny – Międzyrzecz. Właśnie tam planowaliśmy się dostać wykorzystując szlaki rowerowe i potem już prosto do domu. Oczywiście planowanie planowaniem, a wyszło trochę inaczej.
Na rozgrzewkę brukiem pod górkę.
Jezioro Czarne, a łabędź biały.
Asfaltem przez Sieniawę i Zarzyń, a potem mieliśmy wskoczyć na szlak rowerowy, który miał nas zaprowadzić do Wysokiej. Oczywiście się zagapiliśmy i dorzuciliśmy sobie trochę kilometrów, bo trzeba było objechać Jezioro Paklicko Małe z drugiej strony. Ogólnie miejscowość Wysoka znajduje się na półwyspie i nam zamarzył się widok jeziora z cypelka, ale niestety wszystko jest prywatne, wszystko ogrodzone i można tylko popatrzeć swoją wyobraźnią… niestety.
Skupiliśmy się bardziej, trzymaliśmy się już szlaków i po części zostaliśmy ukarani. Międzyrzecz i okolice kojarzą mi się z wielką piaskownicą i tak też było. Zaliczyliśmy wszystkie Kęszyce w bardzo piaskowym wydaniu.
Można poczuć się prawie, jak na plaży.
Wszędzie piach.
Te parędziesiąt kilometrów po piaskownicy nieźle nas wymęczyło, a pogoda wcale nie pomagała. Dzień wcześniej przeszła burze w okolicy i gdzieś tam jeszcze można było w lesie natknąć się na jakieś kałuże, ale suchość w lesie i tak przeważała. Upał i duchota.
Wszystko w temacie.
Przed Międzyrzeczem pojawił się upragniony asfalt. Zbawienny wręcz. Oczywiście przerwa na lody, ustalenie dalszej trasy i błądzenie po mieście w celu odnalezienia drogi do Świętego Wojciecha. Nie chodzi tu o osobę, ale miejscowość o takiej nazwie.
Zabawka dla dużych chłopców.
Dalszy plan był taki, aby dotrzeć do Górzycy i dalej nad Jezioro Głębokie. Pogubiliśmy się totalnie i wylądowaliśmy na drodze serwisowej przy S3. Do Głębokiego dotarliśmy, ale potem znowu się totalnie zamieszaliśmy. Chcieliśmy przetestować szlak rowerowy prowadzący przez Brzozowy Ług do Kalska. Jechaliśmy według oznaczeń na drzewach i słupach, a wiadomo jak to z tym bywa. Częściowo przejechaliśmy zaplanowaną drogą, ale ostatecznie wylądowaliśmy na jakiś drogach dojazdowych do pól, które na całe szczęście zaprowadziły nas do Kalska.
Kierunek jest, a zgubić się można łatwo.
Dalej już nie kombinowaliśmy, bo na dzisiaj wystarczy piachu. Przez Rokitno, Twierdzielewo i Chełmsko dotarliśmy do Skwierzyny. Tam uzupełnienie zapasów kalorycznych, pozbycie się piachu z butów i ruszamy już bez większych kombinacji prosto do domu.