Wiosnę coraz bardziej czuć w powietrzu, a niedziela przywitała nas wysoką temperaturą. Jak sobie przypomnę, że w zeszłym roku o tej porze na drodze zalegał śnieg… hmmm. No nic, wykorzystujemy wolny dzień mimo, że Gosia jest po nocce i ruszamy w teren… z dwóch powodów. Pierwszy to silny wiatr, który uporczywie męczy nas od kilku dni, a drugim powodem to pragnienie Gosi, która nie chciała nudnych, znanych jej (o dziwo!) dróg.

Pobawiłem się trochę z mapami i z wykorzystałem liczne szlaki rowerowe, aby zaplanować całkiem przyjemną trasę. Myślę, że bardzo dobrze uchroniła nas przed podmuchami i udało się też odwiedzić nowe tereny. Niektóre były całkowitym zaskoczeniem.

Na rozgrzewkę dobrze nam znane szlaki rowerowe.

Na szczęście na naszej twarzy gościły banany.

Na horyzoncie pojawia się żółty szlak rowerowy, który jest dla nas kompletnie nieznany. Wyłania się także asfalt i to już w ogóle szok. Gdzie taki rarytas w środku lasu? Szkoda, że zaczęło coraz bardziej popadywać. Postanawiamy nieco przeczekać pod wiatą, aż pogoda się nieco uspokoi. Akurat przycupnęliśmy przy rzeczce, więc był i czas na zrobienie paru zdjęć.

Rzeczka Przyłężek.

Z góry lepsze widoki?

Deszcz coraz słabszy, więc żwawym krokiem ruszamy dalej.

Asfalt ciągnie się do miejscowości Przyłęg, ale my z niego zjeżdżamy, bo za cel wybraliśmy sobie Buki Zdroiskie. Drogę Krajową tylko przecinamy. Deszcz mimo, że słaby to padał dosyć długo i w lesie zrobiło się błotnisto. Nie pomagały też liczne wycinki i rozjechane drogi.

Czy tylko ja widzę tutaj smoka?

Taki grzybek.

W rezerwacie Buki Zdroiskie niewiele się zmieniło. Bardzo dawno tam nie byliśmy, więc musieliśmy przycupnąć przy tarasie.

Koniec końców lądujemy w Przyłęgu. Tutaj to już w ogóle las nieznany, bo od tej strony jeszcze nie mieliśmy okazję jeździć. Kierujemy się na północ, wiatr jest pomocny, a teren dosyć pagórkowaty.

Rzeka Pełcz.

Zmierzamy w kierunku miejscowości Brzoza, która znajduje się nieco na uboczu Drogi Krajowej nr 22 i nigdy nie było tam po drodze. Mała miejscowość, która zaskoczyła nas plażą. Nie wiem, czy to jezioro, czy staw, ale woda bardzo czysta. Mieszkańcy się postarali i mają bardzo fajne, rekreacyjne miejsce.

Kiedyś to nazywało się pomostem.

Wiatr i tak spłatał nam figla.

Musieliśmy się przedostać do Wielisławic przez gruntową drogę, która służy głównie za dojazdówkę do pól. Na szczęście niedługo wracamy do lasu i nastąpiło to szybciej niż myślałem. Wpadamy z powrotem na żółty szlak rowerowy, który zaprowadzi nas do samego Dankowa.

Dankowski Szlak… tak to jest ten kierunek.

Rzeka Pełcz pojawia się ponownie, bo przejeżdżając przez mostek musieliśmy się zatrzymać. Jest tam miejsce, gdzie zawsze jest wysyp przebiśniegów. Jak już znaleźliśmy pojedyncze sztuki przy drodze to tutaj musi być ich sporo więcej. No i nie zawiodłem się.

Jak ktoś ma ochotę to może policzyć.

W Dankowie odwiedzamy Ośrodek Łubu Dubu. Jest tam restauracja, która w niedzielę jest na szczęście czynna (od 12 do 20 jakby co). Trochę musieliśmy się naczekać, ale jedzenie przepyszne. Mogę tylko ja to ocenić, bo Gosia skupiła się na kawie. Ceny typowo restauracyjne, ale myślę, że warto.

Potem już bez większych kombinacji wracamy już asfaltem do domu.

Udostępnij:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *