Po wczorajszym intensywnym dniu, przyszedł czas na coś spokojniejszego. Zaplanowałem wizytę w Krakowie wykorzystując niektóre szlaki rowerowe. Przy planowaniu trasy zauważyłem, że istnieje szlak Rowerem dookoła Nowej Huty. Zostałem zaintrygowany i włączyłem go do stworzonej trasy. Ogólnie Kraków pojawił się w planach przed wyjazdem, ale do końca nie byliśmy przekonani, czy chcemy tam jechać. Ostatecznie się zdecydowaliśmy i wcale tego nie żałujemy… znaczy przynajmniej ja.
Wydostanie się z Ojcowa tym razem bez wspinaczki. Wpadamy na bardzo malowniczy szlak rowerowy Doliną Prądnika.
Świetna szutrówka i rzeka Prądnik.
Z lewej stronie płynął sobie Prądnik, który później wpadnie do Wisły, a z prawej strony wyłoniły się skały, tworząc niesamowitą ścianę. Coś pięknego.
Ojcowski Park Narodowy pozostawiamy za sobą i kierujemy się zaplanowaną trasą w kierunku Krakowa. Dzisiaj nie mamy jakiś większych podjazdów. Jedzie się bardzo przyjemnie, a widoki są bajeczne. Drogi z dala od asfaltu mają swój klimat.
Rzekę także zostawiamy za sobą, bo jest nam nie po drodze i wykorzystując inne szlaki zmierzamy w kierunku Krakowa, który pojawił się bardzo szybko. Byliśmy wielce zdziwieni, gdy pojawiła się tablica. Czekała nas jednak długa przeprawa do bardziej cywilizowanej części miasta.
Wcześniej jednak przejechaliśmy ciekawym wąwozem zwanym Kwietniowe Doły.
Taki podjazd.
Tylko nie patrz w dół!
Wracamy do Krakowa (bo już w nim jesteśmy). Miasto ma dziwny system dróg rowerowych. Oczywiście nie wszędzie. Jest asfalt, jest kostka brukowa, ale nagle lądujemy na chodniku… który jest dalszą częścią drogi rowerowej. W pierwszej chwili ciężko się do tego przyzwyczaić, bo mi się wydaje, że naruszam terytorium pieszych, a okazuje się, że mogę tam jechać, bo ciągle jestem na ciągu pieszo-rowerowym. Na szczęście takie fragmenty szybko zostawiamy za plecami, bo lądujemy na Bulwarze Rodła… WOW!
Kopiec Kościuszki widoczny z daleka.
Sesja fotograficzna kaczek…
… i gołębi.
Trasa wzdłuż Wisły przepiękna. Miejsce dla biegaczy, rowerzystów, spacerowiczów, ale także sympatyków wody. Bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie to miejsce.
Z Wawelem w tle.
Pomocna okazała się mapa na tablicy informacyjnej, dzięki której namierzamy Stare Miasto. Postanawiamy także odwiedzić Wawel. Pewnie pielgrzymuje tam dużo ludzi, ale my akurat pojawiamy się tam w sobotę, więc ich natłok jest zwiększony. Swoją drogą to ciężko znaleźć kogoś, kto mówi w rodzimym języku. Pełno obcokrajowców, ale dzięki temu można poobserwować tę różnorodność kulturową. Gosia ładuje się na dziedziniec, a ja spokojnie czekam przy rowerach. Jakoś cały ten tłok nie zachęcał mnie do wejścia.
Gosia pozwiedzała, bezpiecznie odnalazła wyjście i kierowaliśmy się w stronę Sukiennic. Naszła zachcianka, aby gdzieś w okolicy skosztować lodów. Pogoda niestety trochę zaczęła się psuć i trochę popadało. Na szczęście nie był to jakiś wielki opad.
Po drodze napotykamy taki specyficzny rower.
Pisałem, że na Wawelu było sporo ludzi… to nie wiem, jakie określenie użyć na Starym Mieście. Ciężko tam się poruszać pieszo, a co dopiero na dwóch kołach. Poza tym wszędzie napotkać można sympatyków elektrycznych hulajnóg.
Lody znaleźliśmy, miejsce pod parasolem także i mieliśmy dodatkową atrakcję w postaci Krakowskiego Miodobrania. Akurat niedaleko nas wyruszał pochód.
Wracamy na wał w dokładnie to samo miejsce, gdzie pierwszy raz go ujrzeliśmy. Teraz pokonamy go w całości, ale nie trwa to zbyt długo, bo na naszej drodze pojawia się kawiarnia rowerowa 🙂
Tam sobie siedzimy, łykamy promienie słońca, bo pogoda się uspokoiła, popijamy czekoladę (w moim przypadku), kawę (w przypadku Gosi), a w tle zauważamy miodobraniowy pochód. Jest okazja na spokojnie przyjrzeć się finezyjnym przebraniom.
Ciężko płynnie pokonać trasę wzdłuż Wisły, bo co chwilę pojawiają się jakieś atrakcje.
To opalająca się świnia:
Czy most z finezyjnymi figurami:
Mnie zainteresowały figury, a Gosia po kobiecemu zainteresowała się masą kłódek.
Dla zainteresowanych. Na moście znajduje się wystawa Rzeźb Balansujących Jerzego Kędziory, czyli dziewięć figur akrobatów zawieszonych na linach i prętach. Bardzo fajnie to wygląda i dzięki temu most jest dość specyficzny. Człowiek zainteresuje się z daleka.
Wisła ucieka w bok i pojawia się bardziej zielona część. Jedzie się bardzo przyjemnie, bo cały czas prowadzi nas wydzielona droga rowerowa. Na horyzoncie pojawia się Decathlon (grzechem byłoby nie wejść do środka), a także Tauron Arena Kraków.
Miejsce wielu imprez sportowych i muzycznych.
Pojawiamy się w Nowej Hucie i to chyba była najmniej atrakcyjna część dzisiejszej jazdy. Rozumiem, że dzielnica zbudowana od podstaw, że układ urbanistyczny i w ogóle och, ach. Ja jednak liczyłem na coś bardziej ciekawego, że natrafię na górników 🙂 Nawet nie wiedzieliśmy, że jesteśmy w Nowej Hucie i tym bardziej nie wiedzieliśmy, że ją w ogóle opuściliśmy. Tak, jak się pojawiła, tak szybko zniknęła. Tyle.
Lądujemy w końcu na obrzeżach miasta i pojawia się błotny teren. Droga jakby trochę zapomniana, rozjechana i z racji tego, że ostatnio mam jakiś ciąg do błota to udało mi się zachlapać… i to nie raz. Potem gubimy szlak i trochę musimy zaimprowizować, aby wrócić na odpowiednie tory.
Do Krakowa wrócimy w poniedziałek, kiedy będziemy wracać do domu. Teraz mkniemy przed siebie. Kolejnym celem jest miejscowość Niedźwiedź. Przemieszczamy się Szlakiem Tadeusza Kościuszki.
Taka piękna dróżka.
Kolejny zwierz zaliczony 🙂 🙂 🙂
Kierujemy się w kierunku Skały i niestety pogoda znowu płata nam figla. Zaczyna pada i z czasem coraz mocniej. Rozglądam się po niebie i ciemna chmura jest tylko nad nami, dookoła błękitne niebo. Jakaś kara boska, czy co? W Skale już konkretnie pada, tak więc szybkie zakupy i zjazd do Ojcowa łapiąc cały brud na siebie… tak po męsku 😉