W Chwarszczanach odbywała się Templariada, czyli taki przedsmak tego, co będzie działo się w sierpniu. Miałem w planach tam pojechać, ale zbytnio odzwyczaiłem się od samotności na rowerze. Gosia miała inne plany na sobotę, ale los tak chciał, wszystko się pozmieniało i w okolicach godziny 10 zameldowała się w Jeninie. O tak!

Pogoda znośna. Mimo, że było nieco pochmurno to dość ciepło. Słońce dzielnie walczyło i czasami tam przebijało się przez chmury. Czasu mieliśmy aż nadto, więc spokojnym tempem pojechaliśmy najpierw do Kamienia Małego, by tam wdrapać się na górę i nieco okrężną drogą dotrzeć w okolice Kaplicy Templariuszy.

Miły akcent przy sklepie w Cychrach. Nie liczę tam żuli i ich beznadziejnych tekstów, ale pewnego pana. Pogadaliśmy sobie o rowerze, głównie Unibike’u. Było tylko wow, pełen zachwyt, a że to ma 30 biegów, a że takie koła, a ta blokada amortyzatora. Człowiek łapał się aż za głowę i tylko przecierał oczy ze zdumienia. Chwilę później rzut okiem na mojego Staruszka i kultowy tekst, który zostanie ze mną do końca życia: takim to też można. Potem się okazało, że wspomniany pan mnie kojarzy, bo akurat przechodził obok, gdy opuszczaliśmy Mościce podczas majówkowego oprowadzania. Ma się tą popularność.

Koniec końców zameldowaliśmy się w Chwarszczanach, które przywitały nas wielkim hukiem. Akurat trwała prezentacja artylerii.


Tyle huku, tyle dymu.


Niby takie niepozorne, a hałasu robiło co nie miara.


Średniowieczne klimaty.


Zabawy na stanowisku kata. Sam kat okazał się totalnie bez humoru.


Pełny ekwipunek rycerza.


Fotoreporterka ostro już działa.


Krótki odpoczynek.

Spiker potem zaprosił na pokaz strzelania z trebusza. Specjalnie dwie sztuki zostały zbudowane na tą okazję. Ogólnie maszyna sobie stała i każdy mógł po niej poskakać. W koszu wylądowała kapusta i rozpoczęło się miotanie, kilka miotań.


Przygotowanie do wystrzału.


No i poszło!


Lecąca kapusta.


Potem do maszyny oblężniczej dorwały się dzieciaki.


Nie ma już co fotografować?

Następnie publiczność zaproszona została na walki rycerskie 1 vs. 1. Z początku było ciekawie, ale tak to się dłużyło, że w końcu musiało się znudzić. Myślę, że i tak największą furorę zrobił rycerz z
garnkiem na głowie, który przyjął na siebie więcej ciosów, niż sam zadał. W przerwie odbył się mały wykład na temat średniowiecznej broni i uzbrojenia.


Opowieści o dawnej broni.

Kilka zdjęć z samych walk:

Stanowczo za dużo czasu zmarnowaliśmy na oglądaniu tych walk. Trzeba było już myśleć o powrocie, ale jeszcze zapuściliśmy się w głąb tych wszystkich namiotów i dotarliśmy na tor łucznicy. Tam Gosia zaprezentowała swoje umiejętności wpychania się w kolejkę i co najważniejsze, strzelania z łuku.


Jakie jeszcze umiejętności skrywa Gosiak?


Inni łuk, nowa przymiarka.


Zachwyt był tak duży, że aż pojawiła się dodatkowa widownia.


No i poszło. Oczywiście w środek tarczy.

Dodam jeszcze, że odbywała się także degustacja miodu pitnego, mniam. Takiego miejscowego, który zgarnia ogólnopolskie nagrody. Gdy ja przyniosłem malutkie kieliszeczki, takie na dwa łyki to Gosia po półgodzinnym zniknięciu pojawiła się z konkretnymi kubkami. Wow!


Konkretna degustacja miodu pitnego.


Prawie, jak Białogłowe.

Powrót już nieco inną drogą. Przez Krzęśnicę zjazd w kierunku Dąbroszyna i dalej ścieżką rowerową w kierunku Witnicy. Dla zabawy przedarliśmy się przez same miasto. Zawitaliśmy także do mnie, bo mama przygotowała ciasto i jak tutaj Gosia ma nie skorzystać. Tak być nie może. Wizyta była dość szyba, bo i godzina późna. na rogatkach Łupowa niechętnie się rozstaliśmy. Ech…

Udostępnij:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *