Nadeszła ta fenomenalna pogoda, czyli przepiękna, słoneczna niedziela. W prawdzie cel wycieczki miał być inny, ale ostatecznie wraz z Gosiakiem wybraliśmy się do Barlinka. Posiedzieliśmy nad jeziorem, pokarmiliśmy ptactwo i pełnymi garściami korzystaliśmy z zapowiedzi wiosny.
Przygotowania do wiosny.
Postój na leśnym parkingu.
Już czekają na chlebek.
Jezioro Barlineckie w promieniach słońca.
Mlask, mlask, mlask.
Zawody, kto dłużej wstrzyma oddech.
Przelatująca mewa. Na szczęście żadna nie pozbywała się swojej zawartości organizmu.
W taką pogodę to można tak siedzieć i siedzieć i siedzieć.
Łabędzie amory.
Największą atrakcją były łabędzie zaloty. Samiec napuszony ganiał samice, a te uciekały. Coś nie za bardzo im wyszedł Dzień Kobiet. Chętnie byśmy tak siedzieli do wieczora, ale pora ruszać dalej. Kierunek Pełczyce i ledwo tam dojechaliśmy, a ponownie wylądowaliśmy na pomoście nad jeziorem.
Podjazd pokonywany z uśmiechem.
Pełczyce coraz bliżej.
Jezioro Panieńskie. W zasadzie ostatni poważniejszy postój.
Wiadomość SOS?
Godzina jeszcze młoda, więc odbijamy na boczną drogę i w kierunku Krzęcina. Lądujemy w zasadzie jakieś 12 kilometrów od Choszczna i do Gorzowa Wielkopolskiego wracamy tą samą drogą, którą jechaliśmy nieco ponad dwa tygodnie temu na inscenizację właśnie do Choszczna.
Charakterystyczne wiatraki w okolicach Krzęcina.
Na powrocie już trochę dokuczał wiatr, ale nie był on taki silny, jak chociażby w sobotę. W Dankowie przystanek przy mauzoleum, gdzie z tamtejszego kesza zabrałem geokreta w postaci guzika z orzełkiem. Trochę tych fantów już się nazbierałem i pora najwyższa zacząć je gdzieś wywozić.
Upiększone mauzoleum.