Zawsze mam dylemat co do zawodów, czy startować na dystansie Mini, czy Mega. Zazwyczaj jest tak, że zaczynam drugą pętlę dłuższego dystansu i mam już serdecznie dość, ale zawsze do mety docieram. W przypadku krótszej trasy to jest mi za mało ścigania. Tak to u mnie bywa, ale tym razem wybrałem krótszy wariant.

Na zawody docieram standardowo rozgrzewając się pedałując z jakieś 30 km. Trochę się ociągałem i za późno wyjechałem, więc nie było mowy o rekreacyjnej jeździ, ale trzeba było nieco podgonić, aby zdążyć przed zamknięciem biura zawodów.

Pierwszy raz w zawodach startowali moi dwaj kuzyni. Także złapali zajawkę, a za z racji swojego doświadczenia (tak, myślę że trochę go mam) przedstawiłem, jak to wszystko wygląda. Być może gdzieś na starcie pojawię się w koszulce zespołu, który właśnie założyli. Życie jest nieprzewidywalne

Alma gotowa do startu.

Było to pierwsze moje ściganie w tym roku w ramach cyklu Zachodniej Ligi MTB i totalnie byłem w szoku, jak zobaczyłem te tłumy na starcie. Teraz na Mini jest więcej chętnych niż na Mega. Wylądowaliśmy na samym końcu (przepraszam 😉 ) i za nami były tylko pary z dziećmi. Startowaliśmy 20 minut po starcie głównego wyścigu i trzeba było ostro się napracować, aby przebić się do przodu. Pierwszy podjazd i nie było wyjścia… zrobił się korek… trzeba było rower podprowadzać. Na singlach wyprzedać się nie da, więc tracę trochę czasu, ale potem czeka nas ponad 4 kilometry szerokiego szutru, więc cała naprzód. Przebijam się do przodu. Dzięki temu mam już lepszą pozycję, ale niestety duża część grupy już dawno jest daleko, daleko z przodu.

Jechało mi się bardzo dobrze. Drugi podjazd prawie zaliczony, ale przed końcem akurat ktoś zsiadał z roweru i nie było już gdzie uciec. Tam kolejni zawodnicy zostali z tyłu i potem zjazd… niestety… zakończony upadkiem. Zauważyłem korzeń i chciałem lekko odbić w lewo, ale akurat jeden z zawodników chciał mnie tamtędy wyprzedzić. Upadek nie był groźny, trochę się poobcierałem, ale oboje jedziemy dalej. Drzewa były blisko i mieliśmy bardzo dużo szczęścia, że tylko tak się skończyło. Takie upadki powodują wypadnięcie nie tylko z trasy, ale także ze swojego rytmu jazdy.

Dalsze kilometry szybko uciekały, tempo w miarę w porządku, doganiam kolejną grupę i trochę mam trudności na trudnych, technicznych singlach. Trzeba tam trochę uważać i nie każdy sobie poradził, przez co i ja zostałem nieco zwolniony.

Finisz poszedł bardzo fajnie, bo zaatakowałem na ostatnim podjeździe. Przegoniłem cztery osoby, przed zjazdem kolejna została z tyłu i na horyzoncie miałem kolejnego zawodnika. Doganiał mnie jednak jeden z wyprzedzonych i totalnie zaskoczony byłem, że meta wcale nie jest blisko. Organizatorzy przeprowadzili nas przez trybuny… podjazd, między ławeczkami, zjazd i po bieżni do mety. Jak ja witałem się już z metą to ta okazała się… nie wiem… ze 300-400 metrów dalej. Postawiłem wszystko na jedną kartę. Ile pozostało mi sił, tak zasuwałem i prawie udało się dogonić zawodnika, który jechał przede mną (2 sekundy różnicy) i nie dać się wyprzedzić zawodnikowi, który siedział mi na kole. Brawa jakie zebraliśmy i to jak spiker się tym emocjonował… musiało to z boku wyglądać na prawdę fajnie. Stąd też zebrałem sporo gratulacji już na mecie. Jak ktoś nagrywał te parcie do mety to chętnie bym to chciał obejrzeć, bo jako uczestnik to tylko skupiłem się na kresce.

Koniec końców zameldowałem się na 51 pozycji i jak na start z końca i upadek to bardzo dobry wynik. Zważywszy, że na Mini wystartowało 157 osób! W swojej kategorii wiekowej zająłem 4 miejsce na 13 startujących. 4 miejsce cieszy, ale zawsze gdzieś w głowie jest podium, bo niewiele do niego zabrakło.

Tak blisko podium, a jednak tak daleko.

Pamiątkowy medal za ukończenie wyścigu MTB Doliną Postomii.

Skromna ekipa: Łukasz, człowiek zwany Robakiem i Damian.

Tombola nie okazała się szczęśliwa dla mnie i po jej zakończeniu trzeba było wracać. Jak to ja… na kołach. Uzupełniłem sobie bidony i ruszyłem w kierunku domu już w nieco inny sposób. W międzyczasie dłuższa przerwa, no bo w emocjach trzeba przecież opowiedzieć Gosi, jak to wszystko wyglądało. No bo udało się spotkać paru wspólnych znajomych, którzy także startowali w zawodach.

Udostępnij:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *