Były wielkie plany, potężny kilometraż, a wyszło bardziej spokojnie. Głównie za sprawą wiatru, który akurat wiał prosto w twarz. Trochę obraliśmy zły kierunek i musieliśmy to nieco skorygować. Jednak po kolei. Najpierw odwiedziliśmy rzeźbę Janusza – mistrza plażingu bulwarowego. Odsłonięty został podczas Dni Gorzowa i z początku myślałem, że ktoś sobie żarty robi. Jest bardzo realistyczna. Mi tylko brakuje białych skarpetek do klapków, a niektórym osobom czegoś więcej, oj… czegoś.
Janusz – mistrz plażingu bulwarowego.
Zaczytany Janusz.
Co on tam czyta?
Obok stoi taka fikuśna rzeźba w stylu
co autor miał na myśli?
Dla mnie ta rzeźba pokazuje nasz duet rowerowy. Spokojny Adrian i Gosia z głową w chmurach.
Kierunek Skwierzyna, nieco bokiem, przez wioski, ale od Deszczna zaczęła się walka z wiatrem i pojawił się pomysł, aby odbić na Glinik, nad jezioro. Ludzi tam pełno, bo jakby nie patrzeć trwają wakacje. Postanowiliśmy władować się na czarny szlak nordic walking, który biegnie wzdłuż jeziora i zobaczyć, gdzie on nas zaprowadzi.
W tle plaża, a my z tej dzikszej strony.
Role się odwróciły. Gosiak cierpliwe czeka, aż się wyszumię. Fotograficznie oczywiście.
Jezioro Glinik.
Szlak nordic walking.
Mokradła i na tym kończy się hasanie po szlaku nordic walking.
Można było się tego spodziewać, że rowerem ciężko będzie okrążyć jezioro. Tak więc cofnęliśmy się na lepszą drogę, przeżyliśmy atak chmary mrówek i czerwonym szlakiem wróciliśmy w okolice plaży i potem już prosto do miasta.
Gorzów Wielkopolski. Tam wszystko się zaczyna i tam wszystko się kończy.