W nocy nie spało się zbyt dobrze. Mimo, że mieliśmy fantastyczne lokum, to burza nie pozwalała na sen. Rano zimno, bo zaledwie 10°C. Później miało być nieco lepiej, ale o upałach można było zapomnieć. Wyjazd rano do pobliskiego kościoła na mszę, śniadanie na plebani, gdzie zrobiłem wielkie oczy. Okazało się, że przez trzy dni jadłem twarożek z dżemem (kanapki rzecz jasna przygotowane przez Gosiaka). Starała się bardzo, ale nie wiedziała, że Robaczek wybredny i białego sera nie lubi. Najśmieszniejsze jest to, że nawet nie wyczułem jego smaku, dopiero zauważyłem to przy powstawaniu kanapek. Z twarogiem, czy bez, prowiant był przepyszny.
Dzisiaj czekał nas nieco pagórkowaty teren. Mimo podjazdów tempo dość dobre. Plus taki, że w końcu mieliśmy postoje w miejscach do tego przeznaczonych.
Pierwszy postój na parkingu leśnym.
Drugi postój przy ruchomym barze.
Czas na jedzenie – taki rarytas przygotowany przez Gosię.
Nocleg mieliśmy na sali sportowej w Trzebnicy. Na nieszczęście, gdy do końca pozostało niewiele już kilometrów, solidnie się rozpadało. Nawierzchnia zrobiła się momentalnie mokra, a nas czekał dość długi zjazd. Nie wszyscy odważyli się na szaleństwa, ale nasz duet myśli nieco inaczej. Pod koniec i tak trzeba było hamować, bo akurat znajdowała się tam kopalnia i dziur więcej niż w serze. Mimo to bezproblemowo udało się przekroczyć 50 km/h. Nikt nawet nie myślał o tym, by gdzieś chować się pod drzewami. Każdy chciał jak najszybciej dotrzeć do mety dzisiejszego dnia.
Od razu pojechaliśmy do Sanktuarium św. Jadwigi, gdzie przywitały nas obiadem siostry Boromeuszki. Ogród to wielkie zagłębie czereśni i w ruch poszły drabiny.
Dawny klasztor cysterek, to tam zostały nasze rowery.
Czereśniowy raj.
Wnętrze klasztoru.
Trzeba było znaleźć jakieś legowisko i potem dostaliśmy nieco czasu wolnego. Musieliśmy dogłębniej obadać sanktuarium. Szybki prysznic i w drogę, bo wieczorem czekała nas msza.
Sanktuarium św. Jadwigi w Trzebnicy.
Z cyganeczką we wnętrzu bazyliki św. Jadwigi i św. Bartłomieja.
Przesyt niesamowity.
Jednak nie można powiedzieć, że nie jest tam ładnie.
Wpisaliśmy się do księgi podziękowań i próśb do św. Jadwigi. Kilka zdań z serca płynące. Potem jeszcze na karteczce swoją indywidualne prośby wrzuciliśmy do skrzynki. Moja bardzo szybko została zrealizowana, ale z negatywnym skutkiem. Z jednej strony było mi przykro, z drugiej chciało się śmiać. Bardzo dobrze tam na górze się bawią. Po części to też mój błąd, bo może za dużo oczekuję, a swoją drogą później się dowiedziałem, że św. Jadwiga opiekuje się rodziną. Trochę nie trafiłem, trudno.
Na polowym ołtarzu czekała nas msza z obmyciem nóg. Na szczęście nie moich. Potem już czas wolny i wybraliśmy się na dalsze zwiedzanie miasta. Trzebica fantastycznie oznaczona jest dla turystów. Nie sprawia problemów, aby dotrzeć do ciekawych miejsc.
Nas zainteresowały stawy i cały park wokół nich. Na mapie nie wyglądało to tak bajecznie, jak w rzeczywistości. Szkoda, że tam mało czasu mamy na zwiedzanie. Człowiek ledwo się rozkręci, a już musi wracać, bo rano trzeba być w formie.
Historia kolei wąskotorowej.
Jest i ciuchcia.
To już wspomniane stawy. W tle małe kaczki goniące rodziców.
Całkiem przypadkiem odkryliśmy ścieżki każdego rodzaju w Lesie Bukowym. Bardzo ładne miejsce, ale niestety nie wszędzie mogliśmy dotrzeć. Schodami wdrapaliśmy się na górę i siedząc pod wiatą oglądaliśmy ludzi, którzy spacerowali po deptaku wokoło stawów.
Mapa ścieżek w Lesie Bukowym.
Noc zapadła szybko. Pod koniec dnia dołączyła do nas jeszcze jedna Gosia, z małym psiakiem. Całej tej akcji nie da się opisać. Pozostanie tylko w naszych głowach. Nasza trójka udała się spać, w miejsce nieco odosobnione od reszty. Dowiedziałem się też, że potrafię chrapać. Tłumaczę to po prostu zmęczeniem i tyle.