Wziąłem udział w pierwszych, poważniejszych zawodach rowerowych w moim życiu. W Łupowie odbył się duathlon rowerowy na dystansie około 35 kilometrów. Chciałem się sprawdzić, więc wziąłem w tych zawodach udział.


Zwolnij! Tak czyniłem.

Nie liczyłem kilometrów dojazdu, bo raptem jest to nieco ponad 2 kilometrów od mojego domu. Pojechałem na miejsce zbiórki i kilka chwil później pojawiła się witnicka ekipa ze swoimi szosówkami (Bartek, Kuba, Michał i Tomek).

Poszliśmy się zapisać. Wylosowałem numer 52. Wysłuchaliśmy odprawę i pozostało czekać na start. Startowałem minutę po Michale, a dwie minuty po mnie na trasę śmigał Oko.


Staruszek nie zawiódł i zaprowadził mnie na metę.

Najpierw szosa. Nie mam dwóch rowerów, więc pozostało śmigać moich staruszkiem. Jakoś źle mi się nie jechało. Myślałem, że zawodnicy startujący za mną wezmą mnie szybciej, a dopiero uczynili do na zjeździe ze Stanowic w kierunku Bogdańca. Nie mogłem jakoś rozpędzić się na zjazdach i na liczniku nawet 50 km/h się nie pojawiło. Potem powrót w kierunku Stanowic mordęga. Wiatr wkurzał na maksa, ciągle pod górę, że w pewnym momencie musiałem zejść na najniższą przerzutkę z przodu, a 16 km/h było wyzwaniem. Jednak już zjazd do Racławia poszedł lepiej i dalej z górki.

Wpadłem na metę na punkt startu i w las, bo postanowiłem także zaliczyć około 15 kilometrów trasy MTB. Jakoś zbytnio wymagająca nie była, ale ja też nie mogłem złapać odpowiedniego rytmu. Może za bardzo przeholowałem na asfalcie.

Dwa razy zaliczyłem podbicie na korzeniach, że o mało co nie spadłem z roweru. Jechałem w zasadzie sam, bo byłem jednym z ostatnich zawodników. Na trasie minąłem jednego z zawodników Orląt, który zaliczył jakiś defekt. Potem przed siebie i na trasie cholerne wąskiej, można powiedzieć że prawie singiel, człapie się babuszka z grzybami. Oczywiście porusza się od lewej do prawej z prędkością ślimaka. Jakoś udało mi się ją minąć i rura przed siebie. Jeszcze wcześniej jakiś inny grzybiarz postawił swoje auto na zakręcie, gdzie akurat przebiegała trasa. Znowu musiałem zaliczyć rogala po krzakach.

W Bogdańcu przy wyjeździe z Doliny Trzech Młynów przyrżnąłem w betonowy próg na moście. Modliłem się o to, żeby tylko nie strzeliła dętka. Na szczęście do mety udało mi się dojechać, a powietrze uciekło już po zakończonym ściganiu. Na całe szczęście.

Tak więc trochę przygód było. Atmosfera fajna, trochę się podjarałem. Jak na rywalizację na takim sprzęcie chyba najgorzej nie było. Jednak myślę, że trochę spartaczyłem las, ponieważ ciężko szły mi podjazdy, a na zjazdach też trochę asekuracji.

Nie mam pojęcia jaki czas osiągnąłem, ale z tego co udało mi się usłyszeć to zakończyłem zmagania na 48 miejscu, a startowało 63 zawodników. Niektórzy nie ukończyli zawodów, czy to przez awarię, czy pogubienie się na trasie. Byli też tacy, których zdyskwalifikowano za skrócenie sobie drogi. No i witniccy szosowcy, którzy tylko zaliczyli tylko pierwszą część zawodów.


Ja tam męczę się na leśnych ścieżkach, a Witnica na plaży.

Po jakimś czasie Bartek, Kuba, Michał i Tomek zwinęli się do domu. Ja zostałem do samego końca. Na podliczenie czasów trzeba było trochę poczekać.

Było ognisko, kiełbasa, przekąski, więc na nudę narzekać nie można było.


Ognisko.

Szczerze powiedziawszy ciężko było zrozumieć, kto jaką pozycję zajął. Wydaje mi się, że byłem 48, ale pewności nie mam. Wiem tylko, że wygrał w klasyfikacjo Open jakiś koleś ze Strzelec Krajeńskich. Czasów też nie znam. Było trochę chaosu, bo potem odbierali puchar, bo jednak ten był drugi, itd. Nikt tego nie ogarniał.

Trójka otrzymała puchary, dyplomy i nagrody w klasyfikacji Open i Senior (powyżej 45 roku życia). Potem dziesięciu najlepszych także podarunki, które jak się okazało były w postaci lidlowych koszulek XL. Te same podarunki otrzymali także Ci, którzy mieli jakieś awarie, zgubili się, itd. Wszystkie nagrody wręczał mistrz Lech Piasecki.


Dekoracja najlepszych.


Wręczanie nagród.

Na sam koniec pozostali nienagrodzeni otrzymali dyplomy za udział w zawodach. Wszystko zakończyło się zaproszeniem na jesień przyszłego roku, na drugą edycję zawodów. Jak zapewnili organizatorzy, trasa ma być bardziej wymagająca, a ściganie poważniejsze.

Do domu wracałem z buta z powodu kapcia w przedniej oponie. Zresztą już na starcie zobaczyłem, że coś miałem wbite w oponę. Potem już tylko dętkę dobiłem. Łatać mi się nie chciało, bo w domu mam nowa i wolę ją wymienić.

Gdy człapałem się do domu poboczem, to zatrzymało się nawet jedno auto z propozycją podwózki (ach te miłosierdzie na tym świecie). Do domu jednak miałem bardzo blisko, a taki spacer to zdrowie.

Aktualizacja
Opublikowane zostały wyniki Piotrówki. Okazało się, że zająłem 37 miejsce, a nie jak usłyszałem 48. Jest także podany czas przy moim nazwisku – 1:22.07. Wynik jeszcze bardziej cieszy 🙂

Udostępnij:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *