Lubikowo, a bardziej tamtejsze jezioro, to był kolejny cel naszej wycieczki. Nie wiem tylko, kto wpadł na tak genialny pomysł, aby udać się na plażę. Tam przecież panuje taki gwar, a naszą domeną są wędkarskie pomosty. Stanowcze NIE dla plaży. Teraz to już wiem.
Spotkaliśmy się przy NoVa Park i gdy wjeżdżałem na Most Staromiejski to z jakieś 50 metrów przede mną jechała
Gosia. Potem trzeba było wyposażyć się w wodę, bo moje bidony zostały w domu. Boję się pomyśleć, co będzie kolejne, o czym tym razem zapomnę?
Dalej już jazda przed siebie, by za Trzebiszewem wskoczyć w las i uciec od asfaltów. Pierwszy postój przy Lisiej Polanie. Nie za długi, bo dobierały się do nas komary. Trzeba było luknąć na mapę i zastanowić się, jak dotrzeć do Lubikowa. Niebieski szlak rowerowy okazał się tylko fikcją.
Obra w promieniach słońca.
W zasadzie ten wpis powinien mieć tytuł
powrót do normalności. Przed Twierdzielewem wybieram złą ścieżkę i dorzucamy sobie nieco kilometrów. Koniec końców przez Rokitno docieramy do Lubikowa. Z odnalezieniem plaży nie ma już większych problemów. Długo tam jednak nie zagościliśmy, nie udało się także odnaleźć jakiegoś spokojniejszego miejsca.
Plaża nad Jeziorem Lubikowskim.
Wracamy do Rokitna i po drodze zauważam jakiś kościółek na wzgórzu. Nie ma opcji, aby to nie sprawdzić z bliska. Okazało się, że jest to kaplica, która powstała w XVII wieku. Teraz jest w opłakanym stanie.
Kaplica na wzgórzu niedaleko Rokitna.
Historia budowli.
Drzwi zamknięte na siedem spustów. Nie wiem jednak, co oznaczają te rzeczy na kracie?
Bardzo ładne miejsce. Nie dziwię się więc, że spotkaliśmy pana, który przyjeżdża tutaj podładować sobie nieco baterie. My podobnie, ale czas ucieka bardzo szybko, a trzeba wrócić jeszcze do Gorzowa. Nie ma sensu już kombinować i pozostał asfalt. Poszło bardzo sprawnie i przy Parku Górczyńskim się żegnamy. Do następnego.
Jest to już 25 wspólna setka pod względem kilometrażu. Ćwiartka już za nami 😉