Kilka dni temu zadzwonił Daniel z Krzyża Wielkopolskiego z zaproszeniem na maraton i to dość wymagający maraton, ale w szczytnym celu. Terminy jakoś pokrywały się z pracą Gosiaka i ode mnie padło, że bez niej nie jadę. Gosia oczywiście zadziałała i czekało nas największe rowerowe wyzwanie.

Maraton nazywał się
Rowerem wokół Powiatu Czarnkowsko-Trzcianeckiego – Aktywnie dla Maksymiliana. Zbierane były pieniądze dla małego Maksa. Każdy mógł dołączyć kiedy chce i także w dowolnym momencie pojechać do domu. Jedna doba i w tym czasie planowano przejechać 325 km. My w planach mieliśmy przekroczyć dwie setki, aby pobić swoje rekordy. Plany planami, tak to przynajmniej wygląda u nas.

Z grupą mieliśmy spotykać się w Drezdenku około godziny 8. Tak więc wyjazd bardzo wcześnie (przed 4 w nocy), bo trzeba mieć zapas czasu. Bardzo dobrze, że go mieliśmy, bo musieliśmy przeczekać dwie burze. Jeszcze w Gorzowie zaczęło bardzo mocno padać, ale na szczęście bardzo krótko. Drzewka w zupełności wystarczyły na schronienie.


Z takim asortymentem w nocy można czuć się bezpiecznie.

Potem za Starych Polichnem goniła nas ciemna chmura i dobrze, że postanowiliśmy schować się na przystanku. Grzmiało, rozpadało się konkretnie i straciliśmy tam dość sporo czasu. Przydał się ponad godzinny zapas czasu.

Przed Jastrzębnikiem jak na złość burza wróciła. Warto mieć przy sobie taką Gosię, bo nawet człowiek nie zdąży mrugnąć oczami, a już było schronienie w szopie u pana na kacu mordercy. Trochę sobie z nim porozmawialiśmy i gdy się pogoda uspokoiła już bez większych przystanków zmierzaliśmy do Drezdenka.


Spotkanie z grupą i rodzicami Maksa, którzy przejechali kawałek trasy

Skarbonka poszła w ruch. Dostaliśmy także specjalne koszulki i przypinki. Dowiedziałem się też, że moje nazwisko jest trudne, bo co chwilę ktoś je przekręca. W tym miejscu także pożegnaliśmy rodziców Maksa, którzy chcieli pokonać kawałek trasy maratonu. My ruszamy dalej i po jakiś czasie zaczyna się głupawka.

Czeka nas dużo podjazdów, zjazdów, a że każdy świeży to chce się wyszumieć. Mi już tak odbijało, że ganiałem za szosowcami, którzy przekraczali prędkość  50 km/h. Szybko zrozumiałem, że nie ma to większego sensu i lepiej oszczędzać siły i ewentualnie niwelować ataki Gosiaka ;p


Celebrytki.

Oczywiście żeby nie było łatwo, to w Dobiegniewie chowamy się przed burzą. Czas nagli, więc gdy się nieco uspokoiło to w deszczu ruszamy dalej. Jedziemy drogą numer 22, a kto z niej kiedykolwiek korzystał, to wie jaka ona jest pagórkowata.


Ciągle pada… na na na na na…

Obraliśmy kierunek na Piłę, bo tam miała do nas dołączyć na kilkadziesiąt kilometrów pokaźna grupa rowerzystów z tego miasta. Część z nich to jechała już od samego początku i potem się oderwała. Rotacja była duża, a że ja mało kogo znam, to nawet nie starałem się tego ogarnąć.


Nie mogło zabraknąć kapcia na trasie. Kto inny może takie atrakcje zapewnić, jak nie Leszek ;p


Tranzytem przez Piłę.


Grupowa fotka.

Pilscy cykliści odprowadzili nas do Krzewiny i tam wyselekcjonowała się grupa osób, która postanowiła jechać cały dystans. W tym i my. Czuliśmy się dość dobrze, to czemu by nie zaatakować 300 km?

Poważniejszy postój mieliśmy w Chodzieży, tam też w jednym z barów udało się podładować komórkę. Bardzo mi zależało, aby był ślad trasy, a mało realne było, żeby komórka wytrzymała ponad dobę. Postój był długi, więc konkretnie udało się podładować telefon. Jednak ciągle jechałem z przeświadczeniem, że kiedyś się wyłączy.


Rowerem, bryczką, jak kto woli. Gosia się martwiła, ale częściowo zostało uchwycone jej pozdrowienie 😉

Czekała nas jazda, jazda, jazda. Nic konkretnego się nie działo. Po jakimś czasie nastały ciemności i można było dostać oczopląsu od czerwonym światełek. Dodam jeszcze, że zostało nas 11 osób, które postanowiły jechać aż do końca. My jednak w nocy postanawiamy, że skończymy w Drezdenku, czyli tam, gdzie zaczęliśmy maraton. Będzie i tak grubo ponad trzy setki, a ponadto Gosia w niedzielę ma także inna zajęcia.
Trzeba na czas wrócić do domu. W międzyczasie dołączają do nas kolejne osoby i nawet nie wiem, ile już osób jechało. Ja tam trzymałem się gorzowskiej, dwuosobowej grupy.

We Wronkach spotykamy się z chrześniakami małego Maksymiliana i jego dziadkami. Tam też mamy ognisko i dłuższą przerwę. Mi udało się nieco zdrzemnąć na jakieś 10 minut. Byłoby więcej, gdyby nie napatoczył się upierdliwy komar. Dzięki Markowi udało mi się podładować telefon, bo pożyczył mi powerbanka. Teraz to już byłem pewny, że rekord zostanie uwieczniony na mapie.


Dogaszamy ognisko i czas ruszać na ostatnią prostą.


Każdy przyłączał się do akcji.

Sieraków, Międzychód to dwa kolejne miasta na naszej liście. Trasa też nieco pagórkowata, ale pojawia się także uporczywy wiatr. Od północy zaczyna mocno podwiewać i tak już do końca. Momentami tak mocno, że trzeba było nieźle się pilnować, aby nie wylądować w rowie. Kawałek za Międzychodem zaczyna już świtać i lampki mogą iść w odstawkę. Do Drezdenka nie zostało już tak sporo i zameldujemy się tak około godziny 6.


Gdzieś na postoju.

Ja tak patrzyłem na każdego rodzaju flagi. Silny wiatr i niestety od zachodu. Dlaczego niestety? Czułem się bardzo dobrze i gdzieś tam pojawiła się myśl, aby rowerem wrócić do domu i tym samym przekroczyłbym 400 km. Było zwątpienie i ostatecznie postanowiłem jednak wraz z Gosią wrócić pociągiem. Może dobrze się stało, bo podstawili badziewną maszynę, gdzie trzeba było nieco pokombinować, aby upchać rowery. Biedaczka sama by się męczyła, a i ja bym się męczył jadąc ponad 60 km w samotności.

W miejscu, gdzie się spotkaliśmy około godziny 8 w sobotę, tak w niedzielę po godzinie 6 się rozstajemy. Grupa jedzie dalej, bo pozostało im jeszcze trochę kilometrów. Po wręczeniu dyplomów i uściskach, my udajemy się na dworzec, gdzie wyruszamy do Gorzowa. Mnie jeszcze czeka ostatnie 10 km do domu. Już spokojniejsze.


Rozstania nadszedł czas.

Na sam koniec jeszcze kilka wyjaśnień. Najpierw pojechałem do dziadka (nieco ponad 10 km). Jeszcze za dnia , aby po nocach nie męczyć się z dużo większym dystansem. Tam się nieco przespałem i potem spotkałem z Gosią. Mniej więcej tyle samo kilometrów wyjdzie od dworca PKP do mnie i to jest po podróży pociągiem. Tych kilometrów tutaj nie uwzględniam. Było
Aktywnie dla Maksymiliana, to niech będzie tylko ta aktywność. Na Endomondo pozostanie jednak cały dystans, czyli 349,32 km.

Udostępnij:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *