Gosia ostatnio bardzo się rozkręciła rowerowo. Teraz to ja muszę momentami ganiać z jęzorem na wierzchu i kombinować, co zrobić, gdy kończą się biegi. Dziewczyna jest niemożliwa, a ja jeszcze podczas jej pobytu na wakacjach głupio rzuciłem zdanie, żeby nieco odpoczęła po powrocie. Teraz przy tak szybkim majtaniu nóżkami jest mi to wypominane. No ładnie, jakich to czasów się doczekałem ;p

Wróćmy jednak do dzisiejszej przejażdżki. Ostatni dzień naszego kilkudniowego maratonu. Tym razem nieco skromniej. Postawiliśmy na totalny spontan i padło, że lasami pojedziemy do Dankowa. Pomysł dobry, zważywszy na to, że dokucza od kilku dni wiatr. Nieco się przed nim schowamy.


Z górki, pod górkę, to nie stanowi żadnego problemu.

Odwiedziliśmy tamtejsze dwa jeziora. Sprawdzaliśmy, czy mniejsze da się objechać (nie da się, ścieżka się urywa), pomoczyliśmy nóżki i można było wracać. Spotkaliśmy też kozy, która za punkt honoru postawiły sobie zdobycie trawy spoza ogrodzenia. Pewnie myślą, że jest smaczniejsza.


Stado kóz.


Niektóre to aż się pchały do pozowania.


Ma się ten styl.

Udostępnij:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *