Gosia mnie zostawiła, bo sobie pojechała na weekend spędzać czas z innymi maniakami dwóch kółek. Ja jednak nie pozwolę o sobie zapomnieć i wyjechałem Gosiakowi naprzeciw, gdy ta wracała z rajdu. Plany zmieniały się non stop i ostatnia wersja powstała, gdy spokojnie konsumowałem sobie niedzielne śniadanie. Ustalone zostało miejsce i czas, rzut okiem na zegarek i o zgrozo, trzeba się spieszyć. Nie było już czasu na kombinowanie, więc wybrałem najprostszy wariant.
Mieliśmy się spotkać w Sowiej Górze. Czekała mnie dłuuuuga droga pod
wiatr. Jednak motywacja była dość dobra.

Postanowiłem skrócić sobie drogę przez Nowe Polichno i mało co, nie przestrzeliłem zakrętu. Dobrze, że akurat jechał samochód i zainteresował mnie jego kierunek. Tak gdzieś błąkałbym się bocznymi szlakami w kierunku Lipek Wielkich i marnował cenny czas. Wyjechałem na główną drogę i postanowiłem odsapnąć na przystanku. Dużo mi to dało i potem już jechało się bardzo dobrze. Wiatr stał się przyjacielem.


Gościm. Sowia Góra już niedaleko.


Nieco inne, niż często spotykane, oznaczenie szlaku rowerowego.

Bardzo mi się spodobała droga Gościm – Lubiatów – Sowia Góra. Taka pagórkowata, ładne widoki. Fajnie się jechało. Jednak nie miałem zbyt dużo czasu na przystanki. To się nadrobi może w drodze powrotnej.


Rzadko spotykany znak w okolicy.


Sowia Góra wita.

Bardzo sprawnie poszła mi jazda i zameldowałem się na miejscu sporo przed czasem. Ulokowałem się na parkingu leśnym i tak oczekiwałem Gosi. W cieniu zimno, ale znalazłem fajną miejscówkę na pełnym słońcu na podgrzanej ściółce. Nic tylko się opalać. No… najpierw trzeba było pozbyć się szyszek spot pleców i nie tylko.


Parking Leśny.


Nic tylko łykać promienie słońca.

Po jakimś czasie sjesta została zakłócona, bo Gosia dotarła do Sowiej Góry. Teraz już tylko powrót do domu. Też bez szaleństw. Tą samą drogą, którą przyjechałem. Tym razem z wiatrem w plecy. Co za ulga 🙂

Pewne było, że do Gorzowa wrócimy przed zmrokiem. Jak jechałem na miejsce spotkania to bardzo ciekawiły mnie jeziora, które mijałem. Przy jednym był parking leśny i namówiłem moją rowerową przyjaciółkę, aby się przy nim zatrzymać. Chociaż na chwilę.


Jezioro Siwino w słoneczny dzień.

Przejeżdżając przez Gościm trochę się zasmuciłem, że nie było zwierząt, przy których przystajemy za każdym razem, gdy tamtędy przejeżdżamy. Jednak się pojawiły. Pewnie także wyszły przywitać Gosię. Żeby było ciekawiej, to nawet największy osobnik zaszczycił nas swoją obecnością. Zazwyczaj trzymał się z dala i miał nas w szerokim poważaniu.


Kuce i ten większy koń.


Stadko bardzo przyjaźnie nastawione.


Om, om, om, om…

Gdy się już wyszumieliśmy i nakarmiliśmy konie oraz kozła czym tylko mogliśmy to trzeba było ruszać dalej. Już bez większych przystanków. Nie ma co ukrywać, pogoda dopisała.


Na sam koniec – Gosia – uznajmy się chowa się przed promieniami słońca.

Endomondo coś miało słabszy dzień. W ogóle chyba losowo wybrało sobie miejsce startu (Oczyszczalnia Ścieków), pogubiło kilometry. Dlatego też dane pochodzą z licznika, a reszta niech będzie orientacyjna.

Udostępnij:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *