Czas rozpocząć grudzień rowerowo i akurat na sobotę przypadły dwie imprezy w okolicy. Najpierw odwiedziliśmy Stajnię ROBIR w Chwalęcicach, bo odbywały się tam Mikołajkowe Parkury Otwarte. Obok stajni prowadzi szlak rowerowy i kiedyś tamtędy się przejeżdżało. Nigdy jednak nie miałem okazji przyjrzeć się temu miejscu dokładniej. Nadarzyła się okazja i jestem mile zaskoczony. Zawody odbywały się w hali, konie witały nas ze swoich boksów. Klimatyczne miejsce, które bardzo mi się spodobało.


Rozgrzewka na świeżym powietrzu.


Galopem.


Księżniczka na koniu.


Za kratami, a jaki spokój w sobie ma ten zwierzak.


W oczekiwaniu na swoją kolej.


Leżący koń, rzadki widok.


Na tej hali odbywały się zawody.


Loża VIP, skąd można było oglądać zawody.


Skąd wiedzieli, że będzie tutaj Gosia?


Zdjęcie nie wyszło ładne, ale chciałbym pokazać walczaka. Powalił mnie na łopatki ten koń, próbujący przegryźć kraty.

W Chwalęcicach nie zabawiliśmy jakoś wielce długo. To co zobaczyliśmy wystarczyło nam w zupełności i pora ruszać dalej. Wyjeżdżamy z stajni krzyczę do Gosi, że jedziemy lewo (to drugie prawo), a ona nic. Jedzie w przeciwną stronę i nie reaguje. Myślę sobie, że ogłuchła. Doganiam ją i się dowiaduję, że tak ładnie wiatr ja pcha, że ani myśli jechać w przeciwnym kierunku. No dobrze, w sumie ma rację. Odpadła nam druga impreza, czyli zawody mini żużlowe w Stanowicach. Miałem okazję już je w przeszłości oglądać, a Gosiak wielce motorkami nie był zainteresowany.

Pozostała nam spontaniczność. Kierunek Lipy i tam sprawdziliśmy ścieżkę w pobliżu jeziora. Kiedyś tam zbłądziliśmy i musieliśmy odpuścić dalszą jazdę w nieznane z powodu zapadających ciemności. Tym razem nadarzyła się okazja i tak jadąc przed siebie wylądowaliśmy w Rybakowie. Do domu niedaleko, godzina młoda, więc nie ma opcji, aby wracać. Jedziemy dalej Danków, może Strzelce Krajeńskie? Czemu nie.


Jest uśmiech, a to najważniejsze.

Szlaki rowerowe zaprowadziły nas do Górek Noteckich, a tam magia. Tak nas prowadziłem, że minęliśmy cały las właśnie z Górek Noteckich do Płomykowa. Przeglądając mapy, analizując już w domu na spokojnie, nadal nie wiem, jak to zrobiłem. Nawet lepiej wyszło, bo musielibyśmy kilka kilometrów jechać w ciemnościach przez las, a tak wylądowaliśmy na asfalcie, na dobrze znanym asfalcie. Pomocna dłoń 😉

Udostępnij:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *