Z rana obudziłem mnie SMS Pada 🙁 i nie muszę tłumaczyć od kogo była to wiadomość. Deszcz storpedował nasze ambitne plany na niedzielę. Tak się wahaliśmy, czy zaryzykować i pójść na rower, aż w końcu ostateczna decyzja. Przejaśnia się, warto spróbować. Już podczas jazdy na miejsce zbiórki znowu trochę popadało, a silne podmuchy wiatru aż zniechęcały. Tyle było jazdy z Gosiakiem, co pogadaliśmy chwilę w jej garażu. Ona wróciła do domu z niedosytem, a ja z silnym postanowieniem, że do domu nie wracam, skoro i tak już zamoczyłem sobie tyłek.

Zostawiony sam sobie postanowiłem jechać w kierunku Barlinka. Przedrzeć się przez Gorzów to masakra, na samym zjeździe z ulicy Dekerta miałem na liczniku 16 km/h, gdzie w normalnym warunkach bezproblemowo przekracza się trzydziestkę. Podczas dalszej drogi chroniły mnie trochę drzewa i tak sobie jechałem, jechałem, jechałem.


Przerwa na herbatkę.

Przez Barlinek przeleciałem jak TGV i potem już z wiatrem w plecy w kierunku Dankowa. Ulga niesamowita i fajnie byłoby się tym ekscytować, gdyby solidnie się nie rozpadało. Tak już byłem mokry, więc było mi wszystko jedno i nawet nie próbowałem szukać schronienia.


Płochliwe daniele.


Odwróciły się tyłkami i tyle było widowiska.

Z Dankowa już w kierunku Rybakowa i dalej asfaltem z powrotem do Kłodawy. Poszło sprawniej niż myślałem. Do domu dotarłem fajnie zmęczony, uświniony jak małe dziecko, ale z dużym bananem na twarzy 🙂

Udostępnij:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *