Trzeba wykorzystać pogodę, bo zima zbliża się nieubłaganie. Rano bardzo zimno, bo kilka stopni poniżej zera. Trzeba z szafy wyciągnąć coś cieplejszego, aby nie odmrozić ważniejszych części ciała. Wskakuję na rower i… nie mam pomysłu gdzie jechać.Najgorzej, że wiatr ostro sobie podmuchuje i nie ma opcji, aby się z nim nie zmierzyć.
Trasa wybrana spontanicznie, czyli jazda przed siebie. W ogóle nie miałem chęci cokolwiek fotografować, a kilka ciekawych kadrów by się pewnie znalazło. Wioskami przebiłem się do Brzozowca i tak do głowy wpadł Glinik, dawno też nie byłem w Kiełpinie. Piaszczysty skrót przy zamarzniętej ziemi to rewelacja. Komfort jazdy marzenie. Temperatura szybko poszła do góry i zrobiło się znacznie cieplej, coś w granicach 0°C.
Tak jadę sobie przed siebie, dorzucam kilometry, aż ląduję w Witnicy. Pomysł, aby dalej na Sosny i tamtędy wracać już w kierunku Gorzowa. Jednak spotykam Tomasza. Ciśnie na swoim miejskim rowerku asfaltem, mając obok fajną ścieżkę rowerową. Ostatecznie na nią się ładuje, a ja mam dylemat, jak tutaj go wyprzedzić. Od słowa do słowa i ostatecznie pojechaliśmy razem na wieżę widokową. Dawno tam nie byłem i gdy przejeżdżałem wcześniej przez Świerkocin to gdzieś tam zapaliła się lampka, że może warto by tam zajrzeć?
Słynna Gazela. Tak to ta aluminiowa z karbonowym widelcem, gdzie lampka kosztuje bardzo dużo.
Aj, coś się władowało w kadr :/
„Staruszek”. Trochę już nie domaga, ale kolejny rok za nim.
Oko w swojej ulubionej pozycji.
Zjechaliśmy, a bardziej zeszliśmy na dół, pożegnanie i każdy pojechał w swoją stronę. Musiałem trochę przyspieszyć, bo chciałem jak najszybciej dotrzeć do Wieprzyc, zanim zapadnie zmrok. Ulica Dobra już fantastycznie oświetlona, więc nie było już dyskomfortu. Na dodatek spotkałem dwóch biegaczy. Pierwszy w krótkich spodenkach biegał sobie jakby zimno mu w ogóle nie przeszkadzało, a drugi odblaskowy na maksa z czołówką na głowie przecierał mi polną drogę wzdłuż ulicy Myśliborskiej. Na bocznych drogach biegacze lepiej są widoczni, niż Ci biegający po chodnikach, ubrani całkowicie na czarno. Co za paradoks.
Tym samym udało mi się wykonać mój cel na ten rok, czyli przekroczyć 12 tysięcy kilometrów. Jakby dodać jeszcze te kilometry przejechane do pracy, czy mniejsze dystanse które w ogóle nie wrzucałem to wyszłaby ładna suma. Jestem bardzo zadowolony, ale już wiem, że 2016 rok pewnie będzie spokojniejszy. Chyba, że Gosiak nie za bardzo pozwoli mi odpocząć. W głowie przecież mamy tyle planów co do wycieczek rowerowych i część musi zostać zrealizowana. Zarówno ja, jak i ona nie odpuścimy.