Rok temu pojechaliśmy na inscenizację do Choszczna i postanowiliśmy także teraz się tam wybrać. Dokładnie 22 lutego 1945 roku zakończyły się walki o miasto i zostało ono wyzwolone spod władania Trzeciej Rzeszy. Grupy rekonstrukcyjne zjeżdżają się do Parku Moniuszki, aby dać pokaz. Główną atrakcją miał być T-34, któryo żeby było śmieszniej, mijał nas na trasie. Jedzie sobie ciężarówka z lawetą i żadne z nas nie sądziło, że minie nas czołg. Zdziwienie było olbrzymie.
Inscenizacja rozpoczynała się równo o godzinie 14, więc mieliśmy sporo czasu, aby dotrzeć do Choszczna. Najpierw Barlinek, a potem urozmaiciliśmy drogę do Pełczyc przez wioski. W Sarniku zainteresowały nas ruiny, a jeszcze bardziej zachęciła otwarta brama, która aż zachęcała, aby wtargnąć na prywatny teren.
Kiedyś przepiękny zespół pałacowy z końca XIX wieku. Teraz niestety kompletna ruina.
🙂
Pogoda trochę splatała nam figla, bo całą drogę towarzyszył nieznośny wiatr. Jednak za Krzęcinem Gosia tak się rozbujała, że aż złapałem zadyszkę. Spuścić ją na chwilę z oczu, a ona już kilkaset metrów z przodu i ciśnie, ile sił w nogach. Przegoniła mnie konkretnie, ale to dobrze, bo na miejscu meldujemy się 6 minut przed startem inscenizacji.
No i ja mogłem trochę popracować nad swoją kondycją.
Ludzi dużo, ciężko cokolwiek dojrzeć. Znajduję sobie miejsce na pagórku, a Gosiak z aparatem wciska się w tłum. Biedaczka tachała ze sobą dwa aparaty. Ja mam ten z konkretniejszym, niemal snajperskim obiektywem. Pan z mikrofonem opowiada o bitwie, a ja pstrykam zdjęcie za zdjęcie i ekscytuje się całą akcją. Czasami śmignie tam gdzieś w oddali dziewczyna w odblaskowym wdzianku.
Nie będę opisywał, jak przebiegała bitwa, ale sądziłem, że czołg odegra większą rolę. Miałem nadzieję, że zmiecie niemieckie pospolite ruszenie, ale bardzo szybko został trafiony, zadymił się i tyle było jego niszczycielskiej siły. Zawiodłem się na tym. Myślałem też, że więcej będzie się działo na pagórkach, gdzie miałem lepszy widok. Rok temu bynajmniej tak było, bo Rosjanie atakowali właśnie z góry. Tym razem nieco mniej tam się działo, ale nie można powiedzieć, że nie działo się nic.
Duży plus dla organizatorów, że co roku urozmaicają inscenizację i nie powielają scenariuszy bitwy. Dzięki temu to się nie nudzi.
Gosiak wypatruje pewnie przystojnych facetów…
… hmmm… czyżby jakiegoś znalazła?
Po zakończonej bitwie udaliśmy się na grochówkę. Bardzo smaczna i do tego świeżutki chleb. Potem pochodziliśmy trochę po polu bitwy, ogrzaliśmy łapki przy ognisku no i trzeba było wracać. Czeka nas sporo kilometrów i świadomość, że trzeba będzie walczyć z wiatrem.
Każdy chciał mieć fotkę z czołgiem.
Droga powrotna nieco podobna.Pojawił się też deszcz, ale na szczęście nie był wielce upierdliwy. W ciemnościach dotarliśmy do Gorzowa, zadowoleni z wyniku. Wiedzieliśmy, jakie czeka nas wyzwanie (głównie pogodowe) i oboje z uśmiechami na twarzy będziemy wspominać spędzoną w ten sposób sobotę.
Mi niestety telefon padł na trzy kilometry przed domem, więc zapisało ślad trasy z zaledwie 151 km :p