Oboje lubimy konie i często się zatrzymujemy, gdy jakieś spotkamy na swojej drodze. Ostatnio Gosia dostała specjalne przysmaki właśnie dla tych zwierzaków. Od razu złapaliśmy bakcyla, aby gdzieś pojechać i zobaczyć, ja wspomniane przysmaki będą im smakować. Wybraliśmy Lubiszyn, bo tam jest duże prawdopodobieństwo, że je spotkamy. Byliśmy już tam kilkukrotnie, nawet chętnie od nas brały jabłka, to czemu mają nie spróbować czegoś lepszego.

Zanim jednak zameldowałem się pod garażem to musiałem odebrać telefon i dyskutować na temat przelotnych deszczów. Głos po drugiej stronie słuchawki twierdził, że pada, gdy na nie odczuwałem na sobie ani jednej kropli. Oczywiście, jak to w życiu zazwyczaj bywa, prawda była po stronie kobiety. Ten niby przelotny deszcz towarzyszył nam przez cały dzień. Chmury poruszały się chyba wraz z nami. Jednak jechało się fajnie, bo mieliśmy fajny cel do wykonania.

Jadąc do Lubiszyna stwierdziłem, że odwiedzimy Chłopiny i tamtejsze kuce. Zawsze są na posterunku i warto ich poczęstować przysmakiem. Trasa fajnie zaplanowana, aby nie powielać kierunków i meldujemy się przy tych przezabawnych zwierzakach.


No cześć.

Słabo im szło wszamianie naszych przysmaków. Potem pojawił się właściciel z wiadrem swojskiego jadła i tyle już było zainteresowanie nami. Porozmawialiśmy z nim trochę, dowiedzieliśmy się o hodowli kuców i pojechaliśmy dalej, z nadzieją, że w Lubiszynie spotkamy lubiane przez nas stado.


Swojskie jedzenie od gospodarza okazało się lepsze.

W Ściechówku krótki postój, bo brak liści, plac budowy domu odsłoniły dawny cmentarz protestancki. Swoją drogą bardzo się dziwię, że w tym miejscu ktoś zdecydował się na postawienie budynku i zamieszkanie tam. Noce będą niespokojne.


Teren dawnego protestanckiego cmentarza niemieckiego z przełomu XIX i XX wieku.

Kilka kilometrów później na horyzoncie pojawił się Lubiszyn. Wypatrywanie koni… nie ma 🙁 Jedziemy dalej i są, nieco w innym miejscu, bliżej gospodarstwa, ale są, wszystkie. Pastuch nam niestraszny, a konie widząc nasze odblaskowe wdzianka bardzo szybko witają nas z bliska.


Są wszystkie, co do jednego osobnika.

Karmienie ich to poezja. Warto było wybrudzić sobie ręce. Worek bardzo szybko się opróżniał, a mi się wydaje, że mieliśmy większą radochę, niż one. Potem to się zmieniło, bo gdy już odeszliśmy na bok, bo łakocie się skończyły, zaczęła się popisywanie ze strony tych zwierząt. Biegały, tarzały się, parkały, a my się tylko śmialiśmy.

Mimo trochę słabej aury dzień spędzony bardzo dobrze. Trasę musieliśmy skrócić, bo przemoczone ubrania nie służą zbyt dobrze, ale nie ma czego żałować. Jeszcze dużo przed nami, zważywszy, że smakołyków mamy jeszcze dość sporo.

Udostępnij:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *