Kostrzyn nad Odrą obchodził swoje święto. Z planu programowego wyglądało to dość ciekawie, więc postanowiliśmy się tam wybrać. Nie zniechęcił nas wiatr, który non stop mieliśmy prosto w twarz. Udało się dotrzeć do miasta sprawnie i to jak na nasze standardy, na okrętkę nieco. Wcześniej przeglądałem prognozy pogody na kilku portalach i wiedziałem, że kierunek podmuchów się nie zmieni, więc całkowicie byłem spokojny. Powrót tym razem zapowiadał się łatwy, prosty i przyjemny.
Zanim jednak dotarliśmy do Kostrzyna to zatrzymaliśmy się na chwilę przy hodowli danieli. Zawsze zwierzaki uciekały w popłochu, a dzisiaj o dziwo chętnie podeszły. Dały się pogłaskać, ale do czasu. Nagle na horyzoncie pojawił się on… kozioł i to jeszcze jakiś niewyżyty. Odgonił wszystkie daniele, chciał być gwiazdą tego spotkania, a na sam koniec zaczął walczyć z siatką. Postanowiliśmy stamtąd odjechać, bo jeszcze przedostałby się na drugą stronę ogrodzenia.
Daniele, niektóre miały jeszcze nawet poroże.
Pani Ciekawska.
Zwierzęta zaczęły masowo schodzić się w naszym kierunku.
Wybrańcy mogli zostać nakarmieni. Przecież wiadomo, że trawa zza ogrodzenia jest smaczniejsza.
Prześmieszny kozioł. Chcąc, czy nie chcąc, stał się gwiazdą spotkania z danielami.
Wracajmy jednak do kostrzyńskiej imprezy. Dotarliśmy na miejsce, a była już ta godzina, że coś powinno się tam dziać. Patrzę, a przy amfiteatrze skromnie. Przy przystani miały odbywać się wyścigi smoczych łodzi i totalny szok. Zawsze smocze łodzie kojarzyły mi się z czymś na wzór tych łodzi wikingów. Miałem okazje je oglądać i w głowie miałem ten zarys. Tutaj pojawiła się przedłużona łódka, która śmiała mi się prosto w oczy, mając doklejoną deskę z namalowanym ogniem. Taka uboga imitacja smoczego ognia. Zawiodłem się całkowicie, zrobiło mi się smutno. Tak bardzo chciałem się zachwycać, a jedynie co z tamtej wizyty na przystani pamiętam to uderzenie w znak i to właśnie z napisem
Przystań pasażerska.
Czy to jest smocza łódź? W mojej głowie znacznie inaczej to się prezentowało 🙁
Strzeżcie się!! Pływający smok atakuje!!
Więcej było chlapania na siebie niż „smoczości”.
Już ta motorówka ratowników robiła większe wrażenie.
Wróciliśmy w okolice amfiteatru, zwiedziliśmy stoiska, ale na degustacje nie było co liczyć. No może poza skrawkiem sera, oscypka, czy coś podobnego, za czym nawet zbytnio nie przepadam. Posiedzieliśmy trochę, popatrzyliśmy i postanowiliśmy się stamtąd zwijać. Wybraliśmy kierunek Chwarszczany, bo tam odbywał się bieg przełajowy
Śladami bitwy pod Sarbinowem. Była wioska rycerska i też zabawa miała trwać do wieczora. Tym razem odpuściliśmy średniowieczne klimaty, bo przecież niedługo odbędzie się tam większa impreza.
Dodam jeszcze, że spotkaliśmy pewnego pana, który zainteresował się naszymi rowerami, tak sobie porozmawialiśmy i wskazał nam ciekawą drogę w kierunku Gudzisza, a stamtąd to już jest rzut przysłowiowym beretem do Chwarszczan. Oczywiście jak to my pojechaliśmy po swojemu, ale i tam wylądowaliśmy w lesie na drodze pożarowej numer 23, gdzie spotkaliśmy wspomnianego pana. Sam postanowił się wybrać do Chwarszczan i się spotkaliśmy. Chcąc, czy nie chcąc poznaliśmy ciekawy odcinek szutrowej drogi. Będzie alternatywa w przyszłości.
Poprzez pola, poprzez lasy, poprzez tory… ciągle w drodze.
Napotkane po drodze jezioro. W zasadzie wskazane przez pana także rowerzystę.
A niedaleko jeziora torfowisko.
Przy Kaplicy Templariuszy więcej ludzi niż w samym Kostrzynie. Na scenie biesiadne piosenki, w zasadzie cały imprezowy szał ucichł. Udało nam się jednak załapać na miód pitny 🙂
Kaplica na tle czegokolwiek wychodzi ładnie.
Chciałem uchwycić moment wystrzelenie strzały, ale wyszło, jak wyszło.
Chwilkę tam posiedzieliśmy, ustaliliśmy drogę powrotną no i trzeba
ruszać. Czekało nas kilka kilometrów bruku, ale nikt z nas nie narzekał.
Mimo mniejszej ilości atrakcji, niż się spodziewałem, dzień spędzony
fantastycznie. Pogoda mogłaby być lepsza, ale ważne że nie padało.