Zazwyczaj na rajdy jechało się do kogoś, ewentualnie umawiało się na taką jednodniową jazdę z grupą znajomych. Tym razem wyzwanie było inne, bo wraz z Gosią postanowiliśmy zorganizować kilkudniowy rajd i zaprosić do nas osoby, które nie miały okazji tutaj być. Padło na Barlinek. Tamtejsze okolice są przepiękne i przez wielu porównywane do Bieszczad. Z racji tego, że jakoś wielce medialny nie jestem to naszym łącznikiem był Leszek, który szybko zebrał grupę znajomych. Ja tylko zbierałem pieniądze 🙂 … potem pozostało czekać na umówiony dzień.

Spotkanie w Zwierzynie na stacji PKP, która kolokwialnie nazywa się Strzelce Krajeńskie Wschód. My wiemy, że dworzec ma taką nazwę, ale dla osób spoza naszych rejonów może to wprowadzać mętlik w głowie. My spokojnie dojechaliśmy na kołach i to z dużą rezerwą czasową. Leszek wraz z kobiecym tercetem w postaci Haliny, Honoraty i Basi szynobusem. Na szczęście nie było opóźnień po stronie ostatnio mocno kulejącego Regio.

Plan był prosty. Czekały nas trzy dni jazdy. Pierwszy to dojazd do Barlinka tradycyjnie na okrętkę. Nie wiedziałem na co grupę stać, więc trzeba było ich nieco przetestować. Pewne było, że nudno nie będzie. Pierwszy poważniejszy postój dopiero w Strzelcach Krajeńskich na Orlenie. Może się wydawać, że z dworca daleko nie jest… nic bardziej mylnego. Kto powiedział, że pojedziemy najkrótszą, najprostszą trasą?

Sezon na zdjęcia w rzepaku ogłaszam za otwarty.
Człowiek uczy się całe życie i dowiedział się, czym są zdjęcia dynamiczne.

Ogólnie okolice Strzelec Krajeńskich to jedno, wielkie pole rzepakowe. Gdy pogoda jest słoneczna to jego żółta barwa wydaje się jeszcze bardziej żółta. Nie było możliwości, aby się tym nie zachwycać. Jeżeli chodzi o samo miasto to teraz jest problem z objazdem Jeziora Górna. Budowa obwodnicy zablokowała część ścieżki przy jeziorze i nie ma możliwości tam przejechać. Tak samo, jak są utrudnienia w drodze na Choszczno. Trzeba było pokombinować, aby przebić się przez plac budowy. Co prawda można pojechać nieco inną drogą, ale przecież nie o to tutaj chodzi :p

Strzelce Krajeńskie słyną z rzeźb czarownic. My niestety czasu nie mieliśmy, aby zobaczyć wszystkie. Padło na jedną – Kolarkę.

Sesja przy Kolarce obowiązkowa.

Pogoda była niepewna, ale pewne było jedno. Czekało nas sporo kilometrów bruku i już na starcie niemiła… to znaczy miła niespodzianka. W Wielisławicach wylano asfalt i kocie łby odeszły w niepamięć. W zasadzie był to najmniej upierdliwy odcinek, ponieważ spokojnie można było jechać szerokim poboczem. Jednak gładziutki asfalt zawsze cieszy. My i tak odbijamy w las na szutrówkę, która zaprowadzi nas do Dankowa, ale ciekawy jestem, jak daleko sięga wyremontowana droga.

Danków to oczywiście mauzoleum, które z roku na rok jest w coraz to gorszym stanie. Wizyta nad jeziorem i oczywiście postój przy kozach, które stają się już nieodłącznym elementem wypraw w tamtym kierunku. Teraz jest o tyle ciekawie, że pojawiły się małe osobniki, które nie za bardzo chcą wylegiwać się w trawie.

W końcu doczekaliśmy się bruków. Najdłuższy odcinek w kierunku głazu narzutowego Leżący Słoń. Nie raz się tutaj już pojawiał, ale nie sądziłem że kawałek kamienia sprawi tyle radości.

Narada, co do pozowania na zdjęciach.
Aparat idzie w ruch.
Pozerów nie brakuje.

Mógłbym tutaj wkleić z kilkanaście takich zdjęć. Dobrze, że niedaleko na powalonym drzewie zbudowano ławeczkę to można było sobie przycupnąć i oglądać całe te show. Macie okazję zobaczyć, jak wygląda to z boku 😀

Słońce pojawiało się coraz częściej i śmielej, a sezon lodowy już dawno rozpoczęty. Wniosek prosty – chcemy lody. W pobliskim sklepie postój jedzeniowy i ruszamy dalej w kierunku drugiego głazu narzutowego Czarci głaz. Ten jest nieco większy i miejsca na górze nie starczy dla wszystkich.

Potem dalej wioskami kierowaliśmy się w kierunku Pełczyc. Zapomniałem jedynie, że 3 ilometrowy odcinek z Jarosławca do Krzynek jest brukowy. Chciałem wprowadzić poprawkę, ale jakoś grupa nie była zmartwiona kolejnym nierównym odcinkiem. Szybko to przelecieliśmy. Dzięki temu wylądowaliśmy na mniej uczęszczanej drodze z lepszymi widokami.

Pełczyce pojawiły się na horyzoncie bardzo szybko i potem czekał nas tylko zjazd drogą rowerową R20 do Barlinka. Plus taki, że w zasadzie połączono odcinek na wylocie z miasta z tym w mieście. Dzięki temu jest bezpieczniej i asfalt nie urywa się przy drodze wojewódzkiej.

Udało się znaleźć nocleg w fajnej cenie w bardzo nowoczesnym miejscu w ścisłym centrum Barlinka, niedaleko jeziora. Dzisiaj czekał nas nocleg w 6-osobowym apartamencie. Jutro natomiast dołączy do nas dwóch, kolejnych samców, dzięki czemu z Leszkiem nie będziemy już rodzynkami i żadna z płci nie będzie miała przewagi. Plan był taki, aby ulokować się w którymś z ośrodków wypoczynkowym. Okazało się jednak, że te rozpoczynają sezon dopiero w maju.

Czas do spania, a nie siedzenia do 3 godziny nad ranem. Jutro czeka nas wizyta w Barlineckich Bieszczadach.

Udostępnij:

Komentarze

  1. Teraz to NAM już nic nie straszne…🤭
    Bruk zaliczony ✅ także jesteśmy wprawieni w kocich łbach 😜
    Siła w nogach jest 😁😜😂
    Dla mnie pierwszy taki wypad i było mega…
    za je…fajnie…🙂🙃🥰

  2. Tak było, jestem tego świadkiem 😉bruki pojawią się jutro 🤔
    I małe sprostowanie,nie przywiozłem Teresy tylko Honoratę😄

    1. Weeeeź… bez spojlerów!!
      Oj, oglądam zdjęcia widzę Honorata, Gosi opowiadam o Honoracie, a piszę Teresa. Nie mam pojęcia skąd mi się to wzięło. Jeżeli Honorato czytasz to bardzo, bardzo, ale to bardzo Cię przepraszam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *