Kolejny dzień spędzony w górach i tym razem nieco uciekamy od wysokich gór. Wydawać się może, że będzie łatwo… nic bardziej mylnego. Najpierw nieco bokami wydostaliśmy się z Karpacza. Już na starcie małe utrudnienie, bo kierując się szlakiem rowerowym po prostu on znika przy stadninie koni i musimy kombinować z objazdem po pieszym szlaku rowerowym.

Koniec końców zaliczamy kilka podjazdów, a nawet wzniesienia o czym jesteśmy informowani, gdy natrafiamy na drogowskazy. Po ostatnich naszych wspinaczkach ku niebu te wysokości nie robią tak wielkiego wrażenia.

610 m n.p.m wrażenia nie robi, ale w lubuskiem najwyższe wzniesienie jest na wysokości 225,4 m n.p.m.

Zjeżdżamy do Kowar i pojawia się pomysł, czy może nie zaliczyć Przełęczy Okraj. Prowadzi tam jednak droga wojewódzka, która jest dosyć ruchliwa i z pomysłu zrezygnowaliśmy. Postanowiliśmy się trzymać pierwotnego planu. Pewnie na Okraj kiedyś się wdrapiemy.

Czekało nas kilka ciągnących się podjazdów, które przekraczały nawet 20%. Nie wiem nawet, czy to nie były bardziej męczące ścianki, niż te pod Odrodzenie.

Ciągle w górę.

Widoki przepiękne i warto było wdrapywać się do góry. Pomagały nam w tym dwa szlaki rowerowe, które chyba już są nieco zapomniane.

Żółty i… eee… zielony szlak rowerowy?

Mostek musi być.

Oczywiście po długiej wspinaczce na Przełęcz pod Bobrzakiem (808 m n.p.m.) czekał nas zjazd w dół z wymuszonym postojem. Natrafiliśmy na kopalnię „Rędziny”, która kurzyła na potęgę. Zwłaszcza wyjeżdżające wywrotki. Oczywiście mieliśmy okazję z taką się spotkać.

Kopalnia „Rędziny” wydobywa marmur dolomityczny.

Mieliśmy też okazję natrafić na oznaczenia maratonu Bike Maraton i najbliższą miejscowością, gdzie takie ściganie się odbywa to Kowary i chyba zawodnicy zapuszczają się w okolice kopalni. Jeżeli ona wtedy pracuje to atrakcja niesamowita 😀

Śmigamy dalej w dół, aby oczywiście rozpocząć kilkukilometrowy podjazd i potem ciekawostka… znowu w dół. Przez wioski i przeskakujemy przez rzekę Bóbr. Nasz kierunek to Janowice Wielkie.

Rzeka Bóbr.

Mamy trochę otwartej przestrzeni, a widoki ciągle zachwycają. Wiatr jest zerowy, więc z jazdą problemów większych nie ma. Temperatura też idealna, bo oscyluje w granicach 18 stopni Celsjusza, czyli pod górę się nie gotujemy, a przy zjazdach nie jest aż tak bardzo zimni (idzie wytrzymać).

Ciuch, ciuch…

Docieramy do Janowic Wielkich, czyli większa miejscowość na naszej trasie… umarła miejscowość. Jedyna knajpka otwarta, ale tak nie do końca. Pizzerię zamknął sanepid, miejscowy sklep zabity dechami i ratunkiem okazało się jedyne działające Dino.

Natrafiliśmy także na drogowskaz, który prowadzi na Zamek Bolczów. Niestety był to szlak pieszy i dosyć trudny z dużymi ściankami. Chęć gdzieś tam się pojawiła, ale ostatecznie odpuściliśmy. Może w przyszłości będzie okazja tam wrócić. My pojechaliśmy dalej.

Naszym kolejnym celem była miejscowość Krogulec, czyli nasz kolejny „zwierzak”. Dla wyjaśnienia krogulec to drapieżny ptak.

Przez większość czasu poruszaliśmy się Euroregionalnym Turystycznym Szlakiem Rowerowym ER-2. Nie ma tutaj odbić na szutrowe drogi. Prowadzi po asfalcie rożnej jakości. Ogólnie jedzie się bardzo przyjemnie i po drodze zaliczamy nawet Przełęcz Karpnicką, która żeby było śmieszniej już kiedyś mieliśmy okazję odwiedzić.

Mamy to. Jest Krogulec… i Gosia.

Potem zaczęliśmy nieco kombinować z ustalaniem trasy powrotnej do Karpacza i władowaliśmy się na mega ruchliwą drogę, która nawet nie była drogą wojewódzką. Może tak wyglądała, ale to zwykła droga lokalna, którą chyba polubiły wszystkie auta albo nawigacje.

Musieliśmy nieco jeszcze pokombinować i trochę udało się uniknąć paskudnego ruchu. Gdzieś tam bokiem się przebiliśmy i sam koniec do Karpacza z powrotem stał się uciążliwy. W samym mieście już można było wykorzystać chodniki, bo turystów na szczęście tak dużo nie było.

Ślimak i jego własne M2.

Cieszę się, że w oba dni z Karpacza wydostaliśmy się bokami. Może trochę trzeba było drałować do góry, ale nie mieliśmy styczności z autami. Poza tym w mieście odbywało się Forum Ekonomiczne. Na plus było to, że miało to miejsce w Hotelu Gołębiewskim, więc znacznie wyżej niż my byliśmy. Można było to odczuć, ale nie aż tak chaotycznie, jak w Karpaczu Górnym.

Udostępnij:

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *