Festiwale Food Truck’owe stają się codziennością i w okresie wakacyjnym to w każdy weekend, gdzieś w okolicy można je spotkać. Tym razem padło na Kostrzyn nad Odrą i postanowiliśmy wykorzystać okazję.

Najgorsza przeprawa była właśnie w kierunku Kostrzyna. Dzień przywitał nas dosyć mocnym wiatrem i ostro musieliśmy się napedałować, aby walczyć z zachodnimi podmuchami. Jakoś wielce nie kombinowaliśmy i postawiliśmy na wariant kierunek Witnica, a potem wzdłuż drogi wojewódzkiej. Ostatni raz korzystaliśmy z niej jak dobrze pamiętam z 2 lata temu, kiedy wybraliśmy się na Festiwal Woodstock… znaczy Pol’and’Rock.

Nastawieni byliśmy pozytywnie, bo w Kostrzynie czekała nas jedzeniowa nagroda, a potem będziemy wracać już z wiatrem 🙂 … no chyba, że nagle wiatr uzna, że zmieni sobie kierunek.

Cóż to jednak było za rozczarowanie, gdy dotarliśmy na miejsce. Aut trochę było, ale wśród nich brakowało tego żółtego, najważniejszego… CHURROSÓW!!! Kilka razy robiłem rundy i nie było. Nie wiem, czy nie dojechali, czy w sobotę wszystko już wyprzedali. Na stronie festiwalu widnieli w spisie 🙁

Zamiast churrosów były mini donuty.

Trochę już na takich jedzeniowych imprezach byliśmy i jest tylko jedna osoba (firma), która trochę tę ideę rozumie. Są to zaprezentowane właśnie na powyższym zdjęciu mini donuty SweetGang. Jako jedyni mają degustację.

Jeżeli ktoś wybiera się na taki festiwal ulicznego jedzenia to musi liczyć się z tym, że zostawi tam trochę gotówki. Donuty mieliśmy okazję degustować w Choszcznie z miesiąc wcześniej. To właśnie taka możliwość zasmakowania przed zakupem doprowadziła do tego, że wylądowaliśmy przy stole z całą tacką tych słodkości. Żarcia podczas takich festiwalów jest dużo, ale większość jest w granicach 30 zł i 50% rzeczy, które tam serwują to nawet nie mam pojęcia co to w ogóle jest. Pamiętam wizytę w Olkuszu z 2 lata temu, kiedy zdecydowałem się na azjatyckie pierożki i bardzo byłem tym smakiem rozczarowany. Bardzo bym chciał, aby przed zakupem chociaż trochę można było skosztować i ocenić, czy to w ogóle będzie smakować. No ale to są takie moje dywagacje.

Kalorie musieliśmy jeszcze uzupełnić lodami, a w Kostrzynie jest całkiem fajna lodziarnia „Małe co nieco” z dużym wyborem smaków.

Druga część naszej wyprawy była już bardziej ambitna. Park Narodowy „Ujście Warty” przygotowało grę terenową. Trzeba było wydrukować mapę i odwiedzić punkty na niej zaznaczone, a tam czekały zadania do wykonania. Przygotowano trasę dla rowerzystów i postanowiliśmy to obadać – Spacer z Indianą Gąsem.

Pełni pozytywnej energii ruszamy szlakiem rowerowym. Z namierzeniem punktów nie ma problemów, bo nie są jakoś wielce ukryte. Gorzej już z zadaniami. Trochę się rozczarowaliśmy. Spodziewaliśmy się czegoś innego.

Idea tej gry terenowej była taka, aby przygotować relację z tej zabawy. Kamera poszła ruch. Na karcie pamięci w aparacie zapchane miejsce i zonk na pierwszym zadaniu. Rozczarowanie ogromne 🙁

Trochę zniechęceni ruszamy dalej, zobaczyć jak bardzo fantazja poniosła pomysłodawców przy drugiej tabliczce.

Po drodze natrafiliśmy na inną grę terenową, w klimatach Wiedźmina.

Oczywiście nie bylibyśmy sobą, jakbyśmy nie przestrzelili drugiego punktu i ku zdziwieniu dotarli do trzeciego. Tam już zadania bardziej z obserwacji i wiedzy na temat parku.

Skończyło się nasze uczestnictwo w tej grze terenowej, zrezygnowaliśmy. Jednak jedziemy dalej, bo chcemy przejechać park od nieco innej strony i dojechać do Kłopotowa. Pod drodze chcąc, czy nie chcąc natrafiamy na zadanie nr 4 i w zasadzie ono jest mniej więcej tym, czego oczekiwaliśmy. Jest już jednak za późno, wcześniejsze pomysły trochę nas odstraszyły, zniechęciły i wracamy do domu… ciągle z podniesionymi głowami 😉

Sam park jest piękny, ale wybierając się tam w upalny dzień trzeba wiedzieć, że cienia tam w zasadzie nie ma. Nam towarzyszyło słońce, ale na szczęście jakoś wielce upalnie nie było. Owszem ciepło, ale znośnie.

W Kłopotowie zobaczyliśmy, jak tam miewa się odrestaurowany prom i szczerze to nie wiem, czy po remoncie mostu jeszcze funkcjonuje, czy tylko w weekendy ma wolne. Nas przywitał opuszczony szlaban

Wykorzystaliśmy dalszą drogę wzdłuż Warty i tak dotarliśmy do Świerkocina. Szybka decyzja, że przeskakujemy na drugą stronę i tamtędy wrócimy do Gorzowa.

Udostępnij:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *