Dzień przed zawodami warto się trochę poruszać, więc nie tracąc czasu wyruszamy rano na górskie podboje. Trasa przygotowana przeze mnie, więc na pewno czekają nas jakieś atrakcje. Mieliśmy kilka pozycji do zaliczenia, a naszym głównym celem był Świeradów-Zdrój. Wyruszamy ze Szklarskiej Poręby i na sam początek mamy pod górę, no bo jakże by inaczej.

Jutro będziemy tam, a dzisiaj pokręcimy się nieco niżej.

Pierwszy punkt do odwiedzenia do Zakręt Śmierci, który w zasadzie nigdy nie widziałem. Podczas ostatniej mojej wizyty w Szklarskiej Porębie to jakoś w tamte strony się nie zapuszczałem, a w czerwcu podczas ultramaratonu Piękny Zachód przejeżdżając tamtędy to mało widziałem, no bo w nocy niewiele już widać 😀

Walka na lekkim wzniesieniu (średnie nachylenie 17,3%).

U góry mamy już piękny, gładki szuter, który zaprowadzi nas w okolice wspomnianego Zakrętu Śmierci.

Sam Zakręt Śmierci jako atrakcja turystyczna oblegana przez ludzi. Ogólnie jest to ładny punkt widokowy i ruch samochodowy jakiś wielki tam nie był. Może to z racji wczesnej, piątkowej pory. Pogoda nam dopisała i widoki były przepiękne. Bardzo podoba mi się zamysł tablicy z panoramom dzięki której wiemy na co w ogóle patrzymy. Nawet widać stąd Śnieżkę 🙂

Szkoda, że żyjemy w czasach, gdzie takie informacje są w ogóle potrzebne.

Najłatwiejsze w zasadzie za nami, bo włączył się mój instynkt planowania i władowaliśmy się na szlak pieszy, który miał zaprowadzić nas na Wysoki Kamień, najwyżej położony punkt. Początkowo dało się nawet jechać, ale potem na tyle dużo pojawiło się kamieni, że rower trzeba było prowadzić, potem znowu trochę przejechaliśmy i tak na zmianę.

Spotkaliśmy nawet rowerzystę, który myśli trochę podobnie do nas, ale on akurat zjeżdżał z góry. Nie wiem, czy miał łatwiej, ale my ostatecznie zrezygnowaliśmy z kulania się na górę i znaną tylko sobie drogą dostaliśmy się na niższe partie, które okazały się przepięknym singlem. Nie grało tylko to, że cały czas było pod górę… okazało się, że jedziemy pod prąd. Naprawiliśmy swoją niekompetencję i już fajnymi drogami dostaliśmy się z powrotem na szuter, którym jechaliśmy parę kilometrów wcześniej.

Musieliśmy trochę zweryfikować moją trasę i posiłkowaliśmy się papierowymi mapami, które mieliśmy przy sobie oraz tablicami napotykanymi po drodze.

Kolejnym punktem, który koniecznie musieliśmy odwiedzić była Kopalnia Kwarcu „Stanisław”. Jest to najwyżej położona kopalnia odkrywkowa w środkowej Europie i widoki stamtąd robią olbrzymie wrażenie. Od kilku lat nieczynna, ale warta odwiedzenia.

Podjazd nie jest wielce wymagający. Jedynie z racji odsłoniętego terenu niemiłosiernie tam wieje.

Wyżej to już nie za bardzo da się wjechać, więc czeka nas zjazd. Przekonani, że nie będzie on trwał dłużej i potem ponownie zacznie się jakaś wspinaczka. Tym razem jest to droga w pełni asfaltowa.

Bardzo fajnym miejsce z perspektywy pokonywania wzniesień jest miejsce zwane Kozim Grzbietem. Taki szczyt z chatką wielkości przystanku autobusowego, który pokonywany z każdej strony gwarantuje ciągnący się podjazd. Wjeżdżasz, łapiesz oddech i możesz zjeżdżać. Z drugiej strony odwrotnie.

Asfalt nie pierwszej młodości, ale z bardzo fajnie oznaczonymi newralgicznymi punktami.

Świeradów-Zdrój coraz bliżej, ale zanim do niego zawitamy to atrakcje same pchają się nam pod nos. Najpierw dłuższy przystanek na nieziemskie widoki przy dawnym wyciągu na Stóg Izerski.

Z drogi dobre oko zobaczy schronisko na Stogu Izerskim.

W tle widać najwyższą wieżę widokową w Polsce. Zastanawia mnie jej idea. My korzystając z tego, co oferuje nam przyroda jesteśmy wyżej niż Ci biedni, nieświadomi ludzie na dole, którzy jeszcze płacą za to, aby móc popatrzeć na panoramę miasta. Nie wspomnę już o ilości osób, które tam się znajdują.

Wieża widokowa Sky Walk – jakby taka trochę przepełniona.

Meldujemy się na dole i stamtąd już niewiele zostało to naszego miejsca zawracania. Jednak trasa nieco się wydłuży, bo napotykamy ciekawy drogowskaz.

Ten kilometraż po środku najbardziej nas interesuje.

Do schroniska mamy asfaltową drogę i w zasadzie zerowy ruch samochodowy. Śnieżka, Szrenica to nie jest i jedzie się bardzo fajnie.

Tam u góry za jakiś czas będziemy.

Bardzo sprawnie poszedł nam wjazd na górę, a Gosia w międzyczasie prowadziła sobie rozmowę telefoniczną. Jakoś chyba te wszystkie podjazdy wrażenia na niej nie robią.

„Szczytowanie”.

No i znowu widok na Świeradów-Zdrój.

Posiedzieliśmy trochę sobie u góry, bo schronisko akurat miało bezalkoholowe piwo, a po takim wjeździe to smakuje to nieziemsko. Gosia straciła dziewictwo i zaliczyła swoje pierwsze szczytowanie (1107 m n.p.m.) i tak się tym faktem podjarała, że pewnie wyszykuje kolejnych wysokich miejsc, gdzie można dostać się rowerem.

Przez napotykane atrakcje trochę czasu nam uciekło i jeszcze bardziej musieliśmy poprawiać trasę, aby z powrotem nie wdrapywać się tą samą drogą. W ogóle myślałem, aby skorzystać z gondoli, ale nie byłem do końca pewny, czy w ogóle wpuszczą nas tam z rowerami (teraz już wiem, że można z rowerami i nic to dodatkowo nie kosztuje).

Koniec końców zdecydowaliśmy się na zjazd do samego Świeradowa. O jakichkolwiek podjazdach mogliśmy zapomnieć, ale oczywiście potem to wszystko nadrobimy z nawiązką.

O Świeradwie-Zdrój nie ma co się rozpisywać. Ludzi dużo, lody mają. Na pewno tam zawitamy na parę dni, bo nabraliśmy chęci na odwiedzenie singlów i może także tych po czeskiej stronie. Na razie miasto zaliczone tylko przelotem i z podjazdową atrakcją, aby się z niego wydostać. Myślę, że trasa nr 22, która prowadziła nas w kierunku Szklarskiej Poręby daje ostro w kość. Zwłaszcza na samym początku.

Plusem był singielek z przepięknymi widokami. Potem zaczął się już stromy, kamienisty podjazd, ale go także szło pokonać. Żeby było zabawniej to trasa singla prowadzi niemal przy wejściu na wieżę widokową Sky Walk.

Przez mostek do góry.

Szlak rowerowy wyprowadził nas na Rozdroże Izerskie, a stamtąd już bez większych kombinacji asfaltem wróciliśmy do Szklarskiej Poręby. W zasadzie droga z Jakuszyc w kierunku Zakrętu Śmierci jest jednym z nielicznym odcinków, gdzie nawigacja pokazuje równe 0% nachylenia.

Do domu wróciliśmy o sensownej godzinie i pokonaliśmy ponad 1800 metrów w pionie. Teraz odpoczynek, regeneracja i jutro na krótkim odcinku będzie do pokonania nieco ponad 1000 metrów w pionie – Szrenica zaprasza.

Udostępnij:

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *