Jeżeli miałbym wybrać miejsce, gdzie najlepiej mi się ściga to bez wahania wskazałbym Bogdaniec. Co roku odbywa się tam jedna z rund w ramach Zachodniej Ligi MTB i tym razem nie mogło być inaczej. Jedna zmiana jeżeli chodzi o poprzednie rundy to taka, że teraz Mega startuje jako pierwsze. Jest to zrozumiałe, bo bogdanieckie wzniesienia nie biorą jeńców. Czekało nas do przejechania coś w graniach 45 kilometrów i około kilometr w pionie. Oj będzie się działo.

Rano na spokojnie dojechałem sobie na kołach na polanę przy leśniczówce w Łupowie. To właśnie tam ulokowane jest biuro zawodów. Gosia z racji drugiej zmiany w pracy przyjechała nieco później… do Bogdańca 🙂 . Szybka weryfikacja i pojawia się na miejscu. Od początku mojego ścigania w tym roku spełnia się jako najwierniejszy kibic i fotografka 🙂 Dziękuję.

Bardzo lubię te tereny, więc postanowiłem ulokować się nieco bardziej z przodu, aby na rozjazdówce za bardzo nie stracić. Pewne było, że kurz będzie wszędzie. W lasach sucho, a czołówka z zeszłego roku ma lepszą lokalizację z przodu, więc będą nas zasypywać piachem.

W oczekiwaniu na start.

Miałem ambitne plany co do rozjazdówki. Czekało nas jakieś 3 kilometry, w tym połowa pod górę. Kurz wiadomo, ale szło to przeżyć, ale niestety zrobiło się bardzo ciasno. Udało się trochę przepchać do przodu, ulokować na bezpiecznym miejscu i pruć przed siebie. Trochę tam niestety straciłem, bo czułem że mogłem więcej. Jednak przed sobą miałem znajomego w postaci Krzyśka z Ośna. Jego wziąłem sobie za swój cel 😀 .

Pierwszą pętlę jechało się bardzo fajnie. Początkowa część trasy to głównie podjazdy i tam można było poszaleć. Największy problem był na zjazdach. Nie jestem w tym dobry, ale teraz niesamowicie tam się kurzyło i widoczność była zerowa.

Góra Śliwiania nie sprawiła większych problemów, bo już na objeździe zdecydowałem, że nie będę niepotrzebnie marnował energię na podjechanie. Wybrałem wariant podprowadzania i to wyszło na dobre. Potem już wziuuuu w dół. Bardzo dużo osób robiło podobnie i w zasadzie w grupie w której jechałem to tam nikt nie zyskał, nikt nie stracił. Po zjeździe wystrzeliłem nieco do przodu, ale zaczęła się według mnie trudniejsza część trasy. Było trochę zjazdów na których trzeba było uważać. Organizatorzy umieścili tam tablice ostrzegawcze, ale w ferworze walki mało kto się tym przejmuje. Na jednym takim zjeździe zawodnik przede mną ląduje na ziemi, a chwilę później ja i chyba ze dwie osoby jeszcze za mną. Upadek na szczęście nie był jakiś poważny. Szybko się pozbierałem, wskakuję na rower i nie jadę. Okazało się, że łańcuch spadł i trochę czasu tam straciłem.

Krzysiek, którego goniłem już mi niestety odjechał, a ja musiałem powalczyć z osobami, które na pechowym zjeździe mnie wyprzedzili. Oczywiście przez ten cały harmider zostaję sam i cisnę przed siebie. Kilka osób jadących przede mną myli zakręt i jedzie źle, a ja jak ta owieczka za nimi. Szybka poprawka, a że ja miałem najbliżej na prawidłowy tor to mogłem odskoczyć.

Samotnik po pierwszej pętli.

Druga pętla to jazda na maksa. Nie było oszczędzania się. Cięższe przełożenia na podjazdach i prujemy przed siebie. Krzysiek, który jechał przede mną trochę mi odjechał i gdy ja zaczynałem podjazdy, on je już kończył. Niby blisko, a tak daleko.

Po drodze mijam walczących na dystansie Mini i patrząc na ich twarze widać, że mają serdecznie dość. Natrafiam też na zawodnika MEDLooK Cycling Team z Sulęcina, który miał problem z kierownicą. Okazało się, że się poluzowała przez co zaliczył upadek. Poratowałem go imbusami.

Za plecami nie miałem nikogo i tak samo na horyzoncie. Bardzo często ląduje w takiej próżni, ale w sumie taka sytuacja mi odpowiada. Jest przynajmniej spokojnie 🙂

Zaczynają się te paskudne zjazdy i stawiam na bezpieczeństwo, ale przede mną zauważam jakiegoś zawodnika. Nie wiem, czy jest z dystansu Mini, czy z mojego, ale włącza się instynkt wyścigowy. Na zjazdach mam go w bezpiecznym zasięgu i widzę, że ostro walczy i dokręca. Nie odjeżdża mi, ale także i ja się do niego nie zbliżam. Wiem jednak, że czeka nas ostatni podjazd trochę wymagający i potem już w zasadzie ostatnie kilometry z górki do mety. Postanawiam zaatakować właśnie na podjeździe. Plan wyszedł idealnie, bo zawodnik zostaje w tyle. Na ostatnich kilometrach przed metą jeszcze dorzucam trochę i na mecie różnica między nami to około 30 sekund. Później się okazuje, że też zawodnik, którego tak zawzięcie goniłem był z mojej kategorii wiekowej.

Spokojnie przez metę.

Ufff…

Bogdaniec przygotował trochę niespodzianek, ale dzięki mojej zawziętości w końcowej fazie wyścigu udało się wskoczyć na 3 miejsce w M3, a ogólnie w Open 31 pozycja. W zasadzie to jest takie już moje stałe miejsce. Krzysiek z Ośna wyprzedził jeszcze parę osób i dzieliły nas równe 2 minuty. Na razie w wewnętrznej rywalizacji wychodzi na plus, bo tylko Gorzów udało mi się ukończyć przed nim.

Czekała mnie bardzo miła niespodzianka, bo zostałem zgłoszony do nagrody Fair Play. Myślę, że to trochę przesadzone, bo nic wielkiego nie zrobiłem, ale zostałem wywołany na środek. Myślę sobie, dostanę jakiś tam żel, czy dętkę i nawet spoko. Nagrodą okazał się jednak wielki puchar! Wow 🙂 .

Trzeba się upewnić, czy ta nagroda jest na pewno dla mnie.

Bardzo miło i cieszę się, że mogłem pomóc. W tej całej rywalizacji bardzo często zapominamy, że jesteśmy amatorami i czasami zwykła rzecz, nawet najdrobniejsza, może komuś bardzo pomóc.

Dekoracja mojej kategorii wiekowej.

Cwaniaczek.

Bardzo fajnie mi się jechało i może trochę przytrafiiło się problemów, błędów, ale ostatecznie wyścig w Bogdańcu można zaliczyć na duży plus. Na pewno było o wiele lepiej niż w Przytocznej. Tutaj napęd działał idealnie. Jeżeli Mariusz dotrzesz do tego wpisu to jeszcze raz bardzo, ale to bardzo chciałbym Ci podziękować.

Niespodzianką był katering dietetyczny z Dębna – SmAktywni. Przygotował dwie wersje jedzenia dla zawodników – klasyczne i wege. W tej pierwszej znalazł się burger z bułki kukurydzianej, pudding z chia i baton energetyczny. Druga opcja to także baton energetyczny, ale także smoothie z gruszki oraz tarta.

Gosia z racji tego, że przyjechała samochodem to musiała mnie uratowała i zabrała ten wielki puchar ze sobą. Na spokojnie sobie go odbiorę, bo na pewno znajdzie honorowe miejsca na półce.

Miłe też było zobaczyć kuzynów na trasie. Damian w sumie odpowiedzialny był za początkową część trasy i gdyby mógł to pewnie przeprowadziłby nas przez swoje podwórko 😉 . Wuwuzelę to było słychać już z daleka i tak się spodziewałem, że przygotowana zostało tam niezła strefa kibica. Łukasz natomiast zabezpieczał trasę. W końcu OSP Lubczyno. Dzięki za doping 😉 .

Powrót na spokojnie bez rewelacji.

Udostępnij:

Komentarze

  1. Jestem z Ciebie dumna Adrian. Nagroda fair play według mnie jest najcenniejsza z nagród i świadczy o człowieku. Myślę że zasłużyłeś sobie na nią w 100%. Może niewiele zrobiłeś.. Ale tak niewiele dla Ciebie znaczy bardzo wiele dla tego Kogoś. Fajnie ze ktoś Twój bezinteresowny gest docenił i podał Cię do tej nagrody. Brawo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *