Mój plan jest taki, aby do końca zaliczyć zawody wchodzące w tegoroczny, skrócony sezon Zachodniej Ligi MTB. Po szaleństwach w Parku Zacisze przyszedł czas na wielką niewiadomą, czyli Przytoczną. Nie miałem szans objechać trasy, więc do zawodów przystępuję z marszu.

Przytoczna niby nie jest daleko, ale rezygnuję z dojazdu na kołach, głównie z racji tego, że czeka mnie rywalizacji na dystansie Mega. W upale do przejechania będzie około 45 kilometrów. No pięknie. Gosia załatwia kierowcą w postaci męża, który zawozi nas na miejsce zawodów. Powrót planujemy na kołach, więc zbytnio nie mogę szaleć. Taką przygotowałem sobie wymówkę w razie jakiegoś niepowodzenia 😉 .

Meldujemy się sporo przed czasem, więc jest szansa porozmawiać ze znajomymi i spokojnie przygotować się do startu. Z racji mojej skromności ustawiam się grzecznie na końcu stawki, ale Piotr Ojciec Założyciel Zachodniej Ligi MTB nie pozwala mi pozostać w cieniu 🙂 .

Nie mam pojęcia, co ta mina oznacza.

Gosia w roli kibica, ale nie będzie miała szans biegać za mną, jak podczas zawodów w Gorzowie. Tutaj oddalamy się parę kilometrów, aby wskoczyć do lasu i tam czekają nas do pokonania dwie pętle. Tak więc ponownie spotkamy się już na mecie.

Co do samej trasy. Mimo, że miałem okazję nie raz już kręcić się w okolicach miejscowości Nowa Niedrzwica i Krasne Dłusko to totalnie zaskoczyła mnie ilość piachu (mimo, że był tam od zawsze). W zasadzie nie tylko mnie, bo niektórzy po chamsku ścinają zakręt wyhamowując siebie i całą stawkę z tyłu. Ponadto zakopują się w piachu i tym bardziej robi się tam ścisk. Ja mam taki talent do tego, że oczywiście musiałem trafić na takie osoby przez co zostałem w grupie, która straciła kontakt z zawodnikami przed nami.

W parę osób tak jechaliśmy przed siebie, ale im dalej w las, im teren stawał się trudniejszy tym zostawało nas coraz mniej. Skończyło się na tym, że większość trasy jechałem w zasadzie sam. Swoim tempem, bez szaleństw (powrót z Gosią do domu – tak tylko przypominam 😉 ). Później natrafiłem na wracającego zawodnika, który przestrzelił wjazd na drugą pętlę. Zakręt był po długim odcinku prostej z fajną nawierzchnią i szczerze powiedziawszy sam był go przestrzelił, ale moją uwagę zwrócił właśnie wracający zawodnik. Tylko dzięki temu zauważyłem, gdzie jechać. Trochę osób miało tam problem i tak przyszłościowo to chyba, przy wjazdach na drugą pętlę to lepszą opcją były jakiś banner, czy coś podobnego. Na pewno coś bardziej widocznego.

Po drodze łapaliśmy niedobitków i potem zostałem sam. Za plecami nikogo nie widać po linię horyzontu, z przodu to samo. Pod koniec udało mi się dogonić jeszcze dwóch zawodników, którzy byli całkowicie wypompowani. Wiedziałem, że sprint z kolegą z Barlinka nie będzie trudny. Wykorzystałem przez pewien dystans jego koło i widziałem, że bardziej toczy walkę ze sobą, niż miałby się przejmować mną.

Myślałem, że poszło mi trochę lepiej, ale ostatecznie uplasowałem się na 41 miejscu Open i to dało 3 miejsce w mojej kategorii wiekowej M3. Drugie zawody i drugie pudło. No nieźle 🙂

Sprint do mety.

Trasa na prawdę fajna i znowu jestem zaskoczony, że udało się odnaleźć takie ścieżki. Wąwóz wymiatał. Szkoda, że nie było czasu, aby bardziej się porozglądać, popatrzeć na piękno przyrody.

Duży plus za bufet na trasie. Dużo pomógł i chyba każdy z niego skorzystał (tak sądzę po ilości porozrzucanych dookoła butelek). Mały łyk wody, a reszta lądowała na karku. Ulga, którą czuję nawet teraz. Lepsza to chyba była tylko już na mecie. Nie chodzi tutaj o skończonym trudzie ścigania, bo wcale aż tak źle nie było, ale w postaci zraszacza – atrakcja dla dorosłych 🙂

Trochę orzeźwienia.

Rower trochę sprawił problemów, więc nie była to jazda na 100% moich umiejętności. Napęd już niestety trochę zużyty, ale mam ogromną nadzieję, że do startu w moich ulubionym Bogdańcu uda się to naprawić. Wtedy to już będzie można tam szaleć do woli 😀 .

Prysznic zaliczony, medal odebrany (niektórzy nawet dekoracji nie zauważyli 😛 ) i można wracać do domu. Żeby uniknąć krajówki to wybraliśmy wariant przez Rokitno i Popowo. Trochę dorzuciliśmy kilometrów, ale na pewno było spokojniej. Krótka przerwa na orzeźwiające Radlerka i oczywiście przejeżdżając przez Skwierzynę musiały być lody 🙂 .

Gosia musiała pogodzić się z mniejszym kilometrażem, ale chyba mi wybaczy. Musi zrozumieć jakim jest dla mnie wsparciem podczas takich zawodów, a jeżeli chce wracać na kołach to nieco spokojniej niż zazwyczaj 😉 .

Udało się też uniknąć burzy. Trochę postraszył deszcz, ale nawałnica przeszła bokiem… ufff.

Udostępnij:

Komentarze

  1. To teraz wiem skąd wzięliście się w Przytocznej i dlaczego w lesie za Nową Skwierzynką były niebieskie strzałki kierujące w najbardziej piaszczyste drogi 🙂

Skomentuj Malaika Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *