Miałem szanse być na pierwszej edycji Parady Lokomotyw w Międzychodzie i potem jakoś nie było okazji, aby pojawić się tam ponownie. Nadeszła jednak sobota, pozostawiony sam sobie, obudzony promieniami słońca uderzającymi w twarz, postanowiłem się tam wybrać. Do Międzychodu wcale nie jest tak daleko, a będę miał okazję zobaczyć, co się zmieniło na przestrzeni tych dwóch lat.
Oczywiście najprostsza droga nie wchodzi w grę. Wybrałem wariant przez Deszczno, Skwierzynę i potem w kierunku wsi Wiejce. Gdzieś tam w głowie siedziała Puszcza Notecka, ale ją zostawię sobie na inne wyprawy. Jazda poszła tak sprawnie, że o wiele za wcześnie zjawiłem się w Międzychodzie. Mała rundka po mieście, bo oczywiście skręciłem nie w tę uliczkę co trzeba. Tablica z mapą w miejskim parku szybko naprowadziła mnie na odpowiedni kierunek. Swoją drogą zawsze myślałem, że Międzychód jest większym miastem.
Na samym starcie przywitał mnie tłum ludzi. Panoszyli się wszędzie, a stał tylko jeden toi toi. Organizatorzy podali, że przez stary dworzec przewinęło się ponad trzy tysiące ludzi, którzy mieli do dyspozycji jeden kibelek. Nie dziwią zatem złośliwe komentarze w necie i to, że tak chętnie ludzie biegali do pobliskich krzaków.
Na starcie przywitał mnie wolsztyński parowóz Pt47-65, który w grudniu po gruntownym remoncie wrócił na tory.
Za parę złotych można było przejechać się drezyną. Jakby ktoś był zainteresowany taką zabawą to odsyłam do plakatu poniżej.
Na dworcu melduje się SM42-523, który przywiózł ze sobą jeszcze więcej ludzi :/
Na torach nic się nie działo to wybrałem się na rundę po stoiskach. Tych zawsze pełno, a lubię patrzeć na rękodzieło, to co potrafią niektórzy stworzyć. Chociaż nie wszyscy potrafią to docenić. Tak jak pan, który oburzył się, że robię zdjęcia. No cóż, nie każdy chce być gwiazdą w internecie.
Z dedykacją dla Gosi 😉
Autosan H9-35 z 1987 roku. Mnie wtedy jeszcze na świecie nie było.
Na scenie występowała fajna kapela – Drink Bar. Trochę bluesa, country. Ciężko było jednak się tam przebić z rowerem między ławkami. Na szczęście postawiony był głośnik i można było sobie potuptać nóżką.
Po powrocie w pobliże torów, akurat nadjechały dwa szynobusy z kolei wielkopolskiej i dolnośląskiej. W zasadzie różniły się malowaniem i drobnymi szczegółami. Tak przynajmniej twierdził spiker.
Szynobus SA 134.
Na horyzoncie pojawiła się lokomotywa SP32-206.
Ten pociąg przywiózł kolejnych ludzi. Żeby było ciekawiej to przyjechał z Gorzowa Wlkp.
Oho, będzie się działo.
Bardzo dobrze mi znany parowóz z Wolsztyna – Ol49-59.
Szpiegostwo na najwyższym poziomie.
Teraz trzeba było czekać. Zobaczyłem co się dało i ulokowałem się w zacisznym miejscu. To znaczy tak mi się wydawało, ale okazało się, że pobliskie krzaki robią za ubikację. Musiałem się nieco przemieścić i czekać. Parada oczywiście przesunęła się w czasie i zamiast planowanej 13:30 wystartowała dopiero po godzinie 14. Oficjalna wersja to jakieś problemy techniczne. W końcu można było usłyszeć gwizdy, sygnał Rp1. No i ten przyjemny zapach parowozów, te odgłosy… ech…
Do parady włączyła się lokomotywa spalinowa BR285, która dotychczas stała sobie na uboczu.
Organizacyjnie wszystko było jak najbardziej na wysokim poziomie. Zaskoczyła mnie obecność drugiego parowozu. Lepsze wrażenie byłoby, jakby jechały obok siebie, a nie jedna za drugą. Jednak to już takie moje przemyślenia. Imprezę jak najbardziej mogę polecić, ale trzeba mieć na uwadze, że tam pojawiają się sympatycy kolejnictwa i trzeba być na to gotowym.
Mi pozostał powrót do domu i wybrałem wariant dotarcia przez Sowią Górę i Lubiatów do Gościmia. Tam zaczęła się totalna walka z wiatrem, który wymęczył mnie całkowicie. Tak padnięty nie byłem nigdy, ale zadowolony, że to przeżyłem i że udało mi się powrócić do dłuższej przerwie na Paradę Lokomotyw. Ciekawe, co przyniesie przyszły rok?