Pozostawałem jedyną osobą w województwie lubuskim (jeżeli nie i w Polsce), która nie wdrapała się na Bukowiec. Ostatnio jak tam byliśmy to wzgórze nie zostało osiągnięte przez naszą kulawą nawigację, tudzież słabe oznaczenie trasy. Osobiście trzymam się tej drugiej wersji. Tym razem poszło bardzo sprawnie i jestem bardzo zadowolony z nawigacji, którą ostatnią używam. Posiada szlaki rowerowe i kierunek na Bukowiec pokazywała bezbłędnie.

Gosia akurat miała nockę w pracy i do dnia dzisiejszego nie mogę przetrawić, jak ona daje radę wsiąść po 12 godzinach jeszcze na rower i przejechać grubo ponad 100 km. Wmawiam sobie, że to może ja tak motywującą na nią działa… dobra, bo się rozmarzyłem. SMS przybywa przed godziną 6 i mam ponad godzinę, aby wygrzebać się z łóżka, ogarnąć i zameldować w miejscu zbiórki. Najbardziej zaskoczyła poranna mgła, która bardzo ograniczała widoczność. Na szczęście temperatura nie była jakoś wielce niska, bo oscylowała w granicach 14 stopni Celsjusza. Jednak oboje wiedzieliśmy, że dzień będzie ciepły. Kwestia czasu.

Najpierw musieliśmy dojechać do Bledzewa. Część trasy nudna, bo te drzewa zna się na pamięć, budynki stoją w tych samych miejscach. Dopiero za wspomnianym Bledzewem jedziemy w stronę Chyciny, czyli w tereny nieznane. Dalej natrafiamy na szlak rowerowy, który nam się spodobał i tym samym prostsza asfaltowa droga musiała odejść w zapomnienie.


Kierunek Gorzyca.


Obra w słonecznej scenerii.

Jechało się bardzo dobrze, a w samej Gorzycy zainteresował nas znak kierujący do pałacu. Oczami wyobraźni widzieliśmy okazały budynek, ale okazał się ruiną. Chociaż jakiś tam plac budowy jest, to może kiedyś prezentować się będzie lepiej. Rozczarowanie nadrobiła agroturystyka nad rzeką. Ładnie położona. Tak biegałem po całym terenie, że nawet nie wyciągnąłem aparatu.


Pieski na naszej drodze.

Zrodził się pomysł, aby zaliczyć jak najwięcej miejscowości o zwierzęcych nazwa. Oczywiście trzeba wszystko udokumentować, więc…


Najpierw odpowiednio ustawiamy aparat. Wiadomo, światło, sceneria, itd….


… potem bieg, zanim samowyzwalacz zrobi swoje… efekt końcowy zobaczyć można na blogu Gosiaka.

Do rezerwatu wjechaliśmy od strony Wielowsi, żółtym szlakiem rowerowym. Natrafiliśmy na dość sporą grupę osób, która władowała się do lasu samochodami. Na szczęście nie wybierali się oni na wzgórze… uff.. całe szczęście.

Spodziewałem się bardziej stromego podjazdu na najwyższe wzniesienie na Pojezierzu Lubuskim. Poszło bardzo sprawnie, tak samo jak późniejszy zjazd. Zrobiliśmy wpis w księdze. Gosia już drugi raz, bo w maju tam się już wpisywała. Tym razem dodałem parę głupot od siebie. Wygrzebałem też kesza, ale z opisu spodziewałem się większego pojemnika. Zabrałem nawet geokreta w postaci maskotki wiewiórki, ale nie było opcji, aby ją wepchać do mikroskopijnego pojemnika. Byłem trochę rozczarowany.

Trochę się tam zasiedzieliśmy. Spokojne miejsce, ale szkoda, że drzewa urosły takie wysokie. Piękny widok by się rozlegał na okolice. Co ja gadam, przecież jak się patrzy z góry na te ścieżki to i tak jest pięknie. Czas leci no a trzeba przecież wracać do domu. W Starym Dworku zastała nas już ciemność, ale do Gorzowa całkiem już blisko. Poszło bardzo sprawnie i jestem pod olbrzymim wrażeniem dla Gosi. Kondycyjnie to idealnie do siebie pasujemy 😉 Dzięki temu jeździ się z nią fantastycznie i można sobie pozwolić na takie wypady.

Udostępnij:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *