Postanowiliśmy odwiedzić okolice Zbąszynka i Zbąszynia. Jednak, aby nie tracić czasu na dojazdy to wybraliśmy opcję pociągu do Międzyrzecza. Bilet jest bardzo tani i drożej wychodzi przewóz roweru niż człowieka. Jakby było tego mało to PKP robi nam po złości i po zmianach w rozkładzie jazdy pociąg wyjeżdża o 4:48. Wstając rano, aby się ogarnąć myślę sobie, że ja dopiero co otworzyłem oczy, a Gosia już musi z domu wyjeżdżać, aby dojechać na dworzec. Fajnie mieszkać niecałe 2 km od dworca. Koniec końców spotykamy się w drodze na stację 🙂

Wysiadka w Międzyrzeczu, na wschód słońca będzie trzeba jeszcze trochę poczekać, ale najważniejsze, że temperatura jest znacznie powyżej 10 stopni i nie mamy na co narzekać.

Przygotowałem sobie mapę ciekawszych keszów w okolicy i pierwszym punktem była wizyta na miejscu dawnego obozu karnego
Brätz niedaleko wsi Brójce. Nie ma po nim już śladu oprócz kamienia pamiątkowego, który stoi przy drodze. Z keszem też nie było większych problemów i dzień zaczynamy bardzo udanie.


Zabytkowy wóz strażacki stojący tuż przy remizie w Brójcach.


Kamień pamiątkowy poświęcony obozowi karnemu „Brätz”, który funkcjonował w latach 1941-1945.

Obieramy kierunek w przeciwną stronę i jadąc przez las natrafić można na liczne budowle militarne. Potem okazało się, że przejechaliśmy przez wieś Depot, która ma bardzo bogatą, militarną przeszłość. Trochę pobiegaliśmy po lesie, ale bunkry (jeżeli to są bunkry) okazały się jednakowe, zasypane i przy dwunastym takim obiekcie to przestałem już liczyć. Jeżeli już nawet Gosia zauważyła sztucznie uformowane nasypy to musi coś być na rzeczy.

Przy planowaniu trasy to czytałem informacje o tej miejscowości i nawet z tego co pamiętam to
Jorg wspominał o niej na swoim blogu. Obadał ją bardziej szczegółowo, ale my nie mieliśmy na to czasu, może też i chęci.


Takich obiektów jak wyżej to można w pobliskim lesie liczyć w nieskończoność.

Po kilku kilometrach na horyzoncie pojawia się Dąbrówka Wielkopolska i naszą uwagę przykuwa pałac, a w zasadzie on później, bo bardziej zainteresowaliśmy się parkiem i miejscowym amfiteatrem.


Pałac barona von Schwarzenau, który powstał w latach 1856-1959.


Mimo, że pałac ma już swoje lata to trzyma się bardzo dobrze. Jednak z obserwacji wnioskuję, że nie jest użytkowany.


Zdjęcie pamiątkowej tablicy…


… tablicy Gosia, TABLICY!!

Stąd do Zbąszynka mamy przysłowiowy rzut kamieniem. W prawdzie czeka nas droga pod wiatr, ale nie będzie to długa jazda. Ważne, że możemy zjechać z ulicy na drogę rowerową. W mieście musimy odnaleźć zabytkowy parowóz. Z tym nie było problemów, ale już z odnalezieniem kesza tak. Przemacaliśmy chyba każde żelastwo i nic nie wpadło nam w ręce. Pan, który akurat siedział na ławeczce i czytał sobie gazetę musiał być nieźle zdziwionych, jak dwoje natchnionych rowerzystów skakało po parowozie.


Nasz rodzimy parowóz Px48, który powstał w latach 1948-1955.


Maszyna umiejscowiona została w parku, w pobliżu fontanny i lodziarni, która także swoim wyglądem nawiązuje do kolejnictwa.


Jak to nie ma kesza??

Kolejnym celem był drewniany kościółek w Chlastawie. Jadąc tam natrafiliśmy na oznaczenia szlaku, który prowadzi turystów właśnie szlakiem takich świątyń. Z samym keszem nie było problemów. Ciekawe przygotowany u umiejscowiony. Kościół także dość ciekawy.


Barokowy drewniany kościół powstał 1637 roku, ale przez te wszystkie lata niejednokrotnie był modernizowany.


Dzwonnica, która obecnie robi za graciarnię.


A oto kesz schowany w dziupli, przy pomocy sznurka. Ciekawe rozwiązanie.

W Zbąszyniu czekają na nas dwa ukryte kesze. Pierwszy przy dawnym zamku. Powstał w XVI wieku, ale został zniszczony przez Szwedów podczas potopu. Do dnia dzisiejszego zachowała się tylko brama wjazdowa (obecnie mieści się tam muzeum) oraz bastiony ziemne z fosą.


Brama wjazdowa od strony fosy.


Brama wjazdowa od strony wejścia do Muzeum Ziemi Zbąszyńskiej.

Tutaj także polegliśmy, bo pojemnika nie udało się odnaleźć. Nie zmartwiło to nas za bardzo, bo nieco dalej czeka nas kolejne wyzwanie. Docieramy do miejsca dość ciekawego, z historią.

W 1960 roku ziemie te odwiedził biskup krakowski Karol Wojtyła. Uczestniczył w spływie kajakowym na Obrze. w 2009 roku odsłonięto pomnik, który przedstawia postać późniejszego papieża siedzącego w kajaku z książką, skupionego na modlitwie. Powiem, że wygląda bardzo fajnie.


Co roku organizowany jest „Spływ kajakowy. Szlakiem Karola Wojtyły”…


… Gosiak jest już gotowy na to wydarzenie.

Podpowiedzi co do ukrycia kesza nie były dość jednoznacznie i też niestety polegliśmy. Jestem jednak pewien, że tam mikrus gdzieś się schował, tylko my nie za bardzo potrafiliśmy odczytać podpowiedzi. Cieszy fakt, że zobaczyliśmy to miejsce. Czas goni i trzeba ruszać dalej, bo tam zrodził się pomysł, aby do Gorzowa wrócić na kołach.

O jednej rzeczy zapomniałem, gdy byliśmy z Zbąszynku. Przypomniało mi się z jakieś 30 km później. Zabytkowy dworzec kolejowy zostawiliśmy w spokoju, ale tam znajdował się także jedyny w Polsce egzemplarz pruskiego parowozu Tp3. Nie ma opcji i będzie trzeba tam wrócić ;p

Jazda przez lasy momentami jest dość trudna ze względu na piach, wszędobylski piach. Nie inaczej było, gdy jechaliśmy po ostatniego kesza tego dnia. W lesie, we wsi Przychodzko prowadzona jest hodowla zwierząt leśnych (sarny, jelenie). Niestety spotkane zwierzaki szybko uciekły sprzed obiektywów jak najdalej i tyle było fotografowania. Łatwiej poszło z keszem. Szybki wpis i można wracać.


Zamek z wikliny.

Powrót do Międzyrzecza z małym postojem przy Technikum Rolniczym w Bobowicku. Przywitały nas kozy i nie było szans, aby nie zatrzymać się na nieco dłużej.


Ej nooo, weź odsłoń!


Jest i pan kozioł 🙂

Droga rowerowa zaprowadziła nas do wsi Głębokie i tam przez las dotarliśmy prosto do Zemska. To już znane nam tereny, więc przez Stary Dworek w kierunku Gorzowa. Fajnie wyszło, bo w domu zameldowaliśmy się szybciej, niż ostatni pociąg wyjechał z Międzyrzecza i przy okazji wpadł ładny kilometraż. Same zalety.

Udostępnij:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *