Słowem wstępu
W ostatni weekend maja mieliśmy udać się do Lublina, aby wziąć udział w maratonie turystycznym Nielisz – Cyców – Niemce, gdzie do pokonania byłoby za jednym machem 250 km. Z racji panującej w kraju pandemii koronawirusa imprezy takie zostały odwołane i z wyjazdu nici. Maraton nie będzie przeniesiony na innym miesiąc, ale organizatorzy mają nadzieję, że uda się go rozegrać w przyszłym roku. Oby! Na pewno chcielibyśmy wziąć w nim udział… w zasadzie to trochę się udało.

Organizatorzy przygotowali już medale i z nimi zostali. Stąd też zrodził się w ich głowach pomysł, aby rozdać je niedoszłym uczestnikom, ale oczywiście nie za darmo. Powstała wirtualna rywalizacja, gdzie w maju trzeba pokonać 250 km. Z takimi wyjątkami, że nie trzeba jechać aż do Lublina (lokalizacja dowolna) i nie trzeba ten dystans przejechać na raz (w maju trzeba mieć łącznie na liczniku 250 km). Ta druga reguła za bardzo nas nie dotyczy, bo my przekraczamy w miesiącu 1000 km i nastukanie tego wymaganego kilometrażu to w zasadzie dwie wycieczki.

Dlatego też wpadliśmy na pomysł, aby udać się na 250 km w jeden dzień 🙂 Szybko przeszliśmy do realizacji naszego planu 🙂

Przygotowania pełną parą. Najważniejszy jest zapas jedzenia… dla mnie 😀

Ciemność widzę i trochę zwierzaków
Majowy dzień jest na tyle długi, że nie bierzemy pod uwagę powrotu w ciemnościach. Decydujemy się na wyjazd bardzo wcześnie, bo o 3 w nocy (Gosia pewnie powie, że o 3 nad ranem). Słońce wstaje przed godziną 5, więc jazdy w ciemnościach będzie mało. Pogodowo też się udało, bo w mieście temperatura dobijała do 15 stopni, a w okolicznych wioskach to ani przez moment nie spadał poniżej 11. Można powiedzieć, że ciepła noc 😉

Trasę zaplanowałem dużo wcześniej i chyba warto wspomnieć, jaki obraliśmy w ogóle cel naszej wyprawy. Postanowiliśmy udać się do Siekierek. W październiku 2018 roku otworzono tam drogę rowerową, która prowadzi aż do Trzcińska-Zdrój. Jest to około 36 km pięknego asfaltu z dala od zgiełku samochodów. No a nas jeszcze tam nie było! Idealna szansa, aby ten błąd naprawić.

Narysowana przeze mnie trasa liczyła 248,9 km, bo zawsze te parę kilometrów same z siebie wpadną. Zwłaszcza, gdy na rowerze spędzimy niemal cały dzień. Naszym pierwszym i najważniejszym punktem jest Dębno. Najprostszy wariant dojazdu i mimo, że droga jest bardzo dobrze nam znana to jednak z racji bardzo wczesnej godziny była nieźle urozmaicona.
Dlaczego zapytacie?
A no dlatego, że w zasadzie mało kto jeszcze myśli o podnoszeniu powiek oprócz zwierzaków. Spotkaliśmy ich multum, ale głównie były to sarny, jelenie, dziki, lisy, wiewiórki nawet. Wszystkie były nieco zdezorientowane, bo dawały nam trochę czasu abyśmy mogli się wymienić spojrzeniami, uśmiechami, zanim znikały między drzewami. Nigdy jednak nie spodziewałem się takiego widoku:

Taka niespodzianka w okolicach Mostna. Paręset metrów dalej znajduje się Ostoja Konika Polskiego i chyba, gdzieś znalazły lukę w ogrodzeniu 🙂

Udało się jakoś zgarnąć konie na jedną stronę, tam gdzie trawa była najsmaczniejsza i ruszamy dalej. Także i dla nas zbliża się przerwa śniadaniowa.

Na liczniku mamy około 55 km i meldujemy się na przerwie w Dębnie, przy Orlenie.

Wpadłem na świetny pomysł, że nie będziemy jechać krajówką i wykorzystamy boczne ulice miasta. Musiałem oczywiście przekombinować i po krótkiej weryfikacji mapy wracamy na odpowiednie tory i jedziemy dalej. Kierunek Chwarszczany, a potem dalej w kierunku Namyślina.

W nieznane
W przeszłości mieliśmy okazję zwiedzać te tereny… hmmmm… bardziej to może liznąć te tereny. Pojawia się trochę dróg znanych, ale im bardziej w las tym bardziej obco.

Rzeka Myśla przepływająca tuż pod torami kolejowymi.

Zaczęło też trochę padać, ale na szczęście nie były to jakieś silne opady. Szybko o nich zapomnieliśmy, tak jak o asfalcie. Czekało nas trochę lasu. Przez Kłosów mieliśmy przedostać się do Czelina szlakiem rowerowym… no właśnie…

Gdzie ta Zielona Odra?
W Namyślinie znajduje się drogowskaz wraz z częściową mapą, która pokazuje przebieg szlaku rowerowego Zielona Odra. W zasadzie jest to jedyne miejsce, gdzie można wspomniany szlak zobaczyć. Na próżno szukać oznaczeń podczas jazdy. Na szczęście przebieg miałem wgrany do nawigacji, bo jazda na żywca zakończyła by się sromotną porażką.

Kierunek Kłosów, a w tle pomnik przyrody.

Dwór parterowy w Kłosowie z drugiej połowy XIX wieku.

Przez Czelin tylko przejeżdżamy mimo, że jest tam kilka rzeczy warte zobaczenie. Tę miejscowość zostawimy sobie na inny czas. Jest na tyle blisko, że spokojnie możemy się do niej wybrać i pozwiedzać. Na ten czas to bardziej nas interesuje kolejna miejscowość, a do niej już w zasadzie jest niedaleko.

Szlakiem Pamięci Narodowej
Granice są zamknięte, więc nie ma szans, aby odwiedzić tereny po drugiej stronie Odry. Ciekawiło mnie jednak, czy w Gozdowicach w ogóle można zobaczyć prom, który wyróżnia się nieco swoją konstrukcją. Niestety zacumowany był z boku, a my mogliśmy tylko pokrzyczeć do naszych sąsiadów zza wodą.

Niemcy nie byli zbytnio zainteresowani naszymi okrzykami. Bardziej rozczarowani niemożnością przeprawy na drugą stronę.

Odra niespokojna.

Pytanie brzmiało, jak daleko można postawić nogę, aby nie załapać się na dwutygodniową kwarantannę?

Jakby kogoś interesował cennik promu. Rower z załogą to 3 Polskie Złote.

Będąc w Gozdowicach nie można nie odwiedzić Muzeum Pamiątek Wojsk Inżynieryjnych. Jest otwarte dla zwiedzających, ale nam uciekłoby za dużo czasu, aby zacząć oglądać eksponaty w budynku. Skusiliśmy się na rzeczy, które znajdowały się na zewnątrz i tak było tego wszystkiego aż nad to. Chętnie bym tutaj wrócić i zagłębił się bardziej. Dla niewtajemniczonych to w kwietniu 1945 roku miało miejsce forsowanie Odry, gdzie 1 Armia Wojska Polskiego przeprawiła się na drugą część Odry i to rzeki, która wtedy miała nieco większe rozmiary niż dzisiaj. Nie będę się tutaj zagłębiał w zarys historyczny, bo w internecie można bardzo dużo na ten temat znaleźć informacji. Ogólnie tamte rejony poświęcone są temu wydarzeniu, stąd też powstał Szlak Pamięci Narodowej. Mogliśmy przez chwilę porozmawiać z jednym z Panów Muzealników, który udzielił nam trochę informacji, dał trochę wskazówek, co jest warte zobaczenia. Wielkie dzięki i mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy 😉

Rzut okiem na eksponaty, które znajdują się na powietrzu. Nie będę udawał, że się na tym znam. Bardziej bym powiedział, że się interesuję 😛

Obok muzeum znajduje się Pomnik Sapera, który poświęcony jest żołnierzom Wojsk Inżynieryjnych, którzy brali udział w forsowaniu Odry.

Kawałek dalej już za miejscowością znajduje się drogowskaz, który kieruje nas do punktu widokowego. Podczas akcji forsowania Odry znajdował się tam punkt dowodzenia. Zachowany jest w dosyć dobrym stanie i obecnie służy jako miejsce libacji.

Pojawiło się też trochę górek, ale dla nas to nie stanowi większego problemu.

Do punktu widokowego zachęca taka oto chwalebna ściana.

Gosia z wielką chęcią chciała z góry spojrzeć na Odrę, poczuć się jak dowódca.

Jak dowódca to poczułem się ja 🙂

Z pagórka jest bardzo ładny widok na Odrę, łąki i rozlewiska. Całość tworzy użytek ekologiczny Murawa Ostnicowa.

Bociek zakręcił się wśród krów 😀

Wiatraki po niemieckiej stronie.

Mieliśmy okazję porozmawiać także z Panem, który przyjechał tutaj, aby wyhasać swoje wnuki. Trochę opowiedział o tym miejscu. Fajnie jest posłuchać osoby, które z tą okolicą mają kontakt od wielu, wielu lat. Widzą te wszystkie zmiany.

My ruszamy jednak dalej i kolejny przystanek czeka na nas w Starych Łysogórkach. Tam czekają nas dwie rzeczy do odwiedzenia. Przede wszystkim pomnik w postaci czołgu.

Pomnik czołg typu IS-2, należący do 4 Pomorskiego Pułku Czołgów Ciężkich.

Obok znajduje się muzeum, ale je także zostawimy na inny czas… niedaleką przyszłość. Stare Łysogórki to przede wszystkim cmentarz, gdzie pochowanych jest 1987 żołnierzy, którzy polegli zarówno przy forsowaniu Odry, jak i w walkach o Berlin.

Mapa Europy z zaznaczonymi bitwami.

Po środku cmentarza znajduje się się 18-metrowy pomnik.

Ogrom ofiar w tych działaniach wojennych podczas II Wojny Światowej jest przerażający. Tym bardziej należy się dla żołnierzy szacunek, że walczyli o wolność nie tylko Polski, ale i Europy.

Parę kilometrów dalej pojawia się tablica z nazwą miejscowości Siekierki. Nasz punkt docelowy dzisiejszej wyprawy. Droga rowerowa zaczyna się tuż przy starym moście kolejowym, który od dawna pozostawał nieczynny, ale aktualnie znajduje się w remoncie. Powstanie tam przeprawa pieszo-rowerowa. Na ogrodzeniu placu budowy znajdują się informacje i nawet projekt, jak most będzie wyglądał po remoncie, którego zakończenie planowane jest na przyszły rok.

Ostatnie spojrzenie na rozlewiska Odry i ruszmy już w przeciwnym kierunku.

36 kilometrów tylko dla nas
Punkt kulminacyjny, czyli przepiękna droga rowerowa. Nie wiem, czego się spodziewać, ale początek napawa wielkim optymizmem. Ruszamy w uśmiechami na twarzy 🙂

Po drodze mijamy ruiny młyna, ale jesteśmy tak zaoferowani drogą, że nie chcemy się zatrzymywać. Jednak kawałek dalej szum wody zmusza nas do postoju i na prawdę było warto.

Ładna miejscówka z widokiem na mini wodospad.

Na skrzyżowaniach pojawiają się znaki, które informują o ilości kilometrów do najbliższej miejscowości, ale także, czy w pobliżu znajduje się jakiś sklep, miejsce do nocowania, czy wypoczynku. Super sprawa.

Kawałek kościoła w Nowym Objezierzu.

Po dordze natrafiamy na taki drogowskaz.

Oczywiście musimy tam na górę się wdrapać. Szczerze to spodziewałem się ciekawszego miejsca. Mamy pagórek, wiaty i tor motocrossowy pewnie zbudowany przez miejscowych. Jakiś tam widok jest, ale bez rewelacji. Jak się tutaj wdrapaliśmy to chociaż zrobiliśmy tutaj krótki przystanek. Akurat wyszło słońce to i zrobiło się pogodowo przyjemniej.

Widok na kościół w miejscowości Przyjezierze.

Trochę legend.

Hop przez pseudo-mostek.

Kawałek dalej tuż na skrzyżowaniem oto taka niespodzianka. 🙂

No a parę kilometrów dalej kolejne zaskoczenie – Przystanek Rowerowy w Wiosce Kwiatowej Mirowo w Alei Gwiazd Polskich Sadów.

Droga rowerowa w dużej mierze wiedzie wśród lasów, które należą do Cedyńskiego Parku Krajobrazowego. Widoki są bardzo ładne i nie było sensu się zatrzymywać, ponieważ przystanki byłyby częste, a zdjęcia i tak nie odzwierciedlają tego piękna.

Niestety nie wszystkie zwierzęta chciały pozować do zdjęć.

Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy
Docieramy do Trzcińska-Zdrój i kończy się także nasza droga rowerowa. Tyle kilometrów zostawiliśmy za sobą. Tyle kilometrów w przepięknym krajobrazie.

Nie możemy wracać najprostszą drogą, bo zabraknie nam kilometrów do zakończenia naszego wyzwania. Ruszamy tym razem na drogę rowerową nr 3, która prowadzi w kierunku Gryfina. My jednak skorzystamy z mniejszego fragmentu. Mieliśmy okazję jechać tamtędy podczas naszego powrotu ze Szczecina z dwa lata temu. Będzie szansa co nieco sobie przypomnieć, albo zobaczyć trasę z innej perspektywy.

Krótka przerwa, bo nadeszła ciemna, paskudna chmura i daliśmy jej czas na pójście sobie nieco dalej.

Nie pamiętałem, że na próżno na tym odcinku szukać asfaltu, a większość to szutry gorzej lub nieco lepszej jakości. Na nasze nieszczęście ciemna chmura nie dała spokoju i trochę postraszyła nas deszczem. Zmierzamy w kierunku Swobnicy i tam odbijamy w kierunku wiosek, które zaprowadzą nas do naszego już Myśliborza 😉

Wspólne pływanie.

Musieliśmy nieco naokrętkę jechać do Myśliborza, ponieważ w końcowym rozrachunku zabrakłoby nam nieco kiloemtrów. Tak przynajmniej wychodziło z naszych szybkich, nieco ułomnych obliczeń w trakcie jazdy.

Ostatnia prosta
Po parudziesięciu kilometrach Myślibórz pojawia się na horyzoncie. Tutaj robimy też nieco dłuższą przerwę i to nie na siedzenie, ale na zajadanie się lodami. Trzeba uzupełnić kalorię przecież 🙂

Nadgryziony, bo nie mogłem już wytrzymać.

Czekają nas ostatnie kilometry i trochę jazdy pod wiatr. Musimy zrobić takiego rogala, aby wioskami dostać się do Pszczelnika i na nieszczęście musimy odwrócić się perfidnie pod wiatr. Szybko jednak pokonaliśmy ten odcinek i potem już podmuchy były dla nas sprzyjające. Kilometry uciekały bardzo szybko, a my tylko co jakiś czas sprawdzaliśmy dystans na nawigacji i w głowach liczyliśmy, czy wystarczy.

Zamierzenie było takie, aby wspólnie zacząć te 250 km i wspólnie skończyć. Nie mieszkamy jednak razem, ani niedaleko siebie, bo dzieli nas około 6 km. Wpadliśmy na pomysł, że dojazdówka nie będzie liczona. Stąd też wyprawa zaczęła się przy Słowiance, a miała skończyć pod garażem Gosi. Wyszła niestety rozbieżność, bo Gosi telefon nieco się zbuntował i urwał parę kilometrów. Jednak jadąc planowo udało się na papierze przekroczyć barierę 250 km, a w rzeczywistości wyszło trochę więcej tych kilometrów.

Bardzo spokojnie podeszliśmy do tego wyzwania i poszło nam bardzo sprawnie. Pogoda może tam trochę chciała nas postraszyć, ale ogólnie nie mamy co narzekać. Wspólnie spędzony czas z nawiązką, cel wykonany, nowe tereny odwiedzone, łyknęliśmy trochę historii i przetestowaliśmy świetną drogę rowerową. Czego chcieć więcej? 😉

Udostępnij:

Komentarze

  1. Pingback: Przez Zachodnich Sąsiadów – Robak88 – trochę inny blog!

  2. Jechałam rok temu trasą Trzcińsko – Zdrój – Siekierki tam i z powrotem, zwiedzając miasteczka i wioski po drodze.
    Polecam bardzo zajechać do wioski kwiatowej Mirowo, z tego rowerowego przystanku kawałek w górę 😀 Jest tam świetne pole namiotowe, można się napić kawy, cała wieś tonie w kwiatach. W Moryniu też jest wiele ciekawego do obejrzenia.

    1. Moryń odwiedzaliśmy kilkakrotnie i jedna z naszych wycieczek było w całości poświęcona na zwiedzanie miasta (Poznajmy Moryń: http://www.robak88.pl/77-poznajmy-moryn).
      Co do Mirowa to bardzo nas gonił czas. Chcieliśmy pokonać te 250 km w jeden dzień i jeszcze coś przy tym zobaczyć. Jednak na pewno jeszcze nie raz tam wrócimy.

  3. Wow!!!! Kochanii kaski z głów!!! Wielki szacun, gratuluję Wam bardzo mocno i jestem z Was dumna !!! A widoki piękne 😘😘👏👏👏🤗🤗❤

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *