Zmieniłem trochę plan dnia i na wycieczkę wybrałem się przed godziną ósmą. Strzał w dziesiątkę, bo temperatura nieco ponad 20 stopni Celsjusza. Wielu rowerzystów też korzysta z chłodniejszej pory dnia, bo sporo ich minąłem na trasie.
Wybrałem przejażdżkę do Sulęcina i chciałem także odwiedzić tamtejsze lasy, bo trochę atrakcji w nich się znajduje. Przy okazji wyłapać trochę keszów. Dojazd przez Kołczyn i potem w kierunku Miechowa. Zaliczyłem tamtejszy podjazd, który poszedł dość gładko. Rok temu, jak pierwszy raz z nim się zmierzyłem, to niemal nie wyplułem płuc. Dalej mamy taki lekko pagórkowaty teren, a niedaleko Żubrowa fantastyczna ścieżka rowerowa.
Najlepsza ścieżka rowerowa. Międzynarodowa.
Rok temu, kiedy pojechałem na zlot cyklistów w Sulęcinie, to ścieżka dopiero powstawała. Pamiętam, że po jej otwarciu czytałem wiadomości, że zapomniano o pieszych, ale jakoś sobie z tym poradzono. Przecież oni i tak lubią chodzić asfaltem. Kawałem dalej mamy też ciekawy przejazd kolejowy, a samochody jadą pod wiaduktem.
Przejazd kolejowy.
Przejazd kolejowy z drugiej strony.
Kawałek dalej melduję się już w Sulęcinie. Jeżeli chodzi o geocaching to straszna jest tutaj bieda. Ledwo dwa mikrusy schowane w okolicy rynku. Tak więc tam się udaję, ale niestety żadnego nie udaje mi się zaliczyć. Pierwszy przy kościele pilnowany jest przez strażaków. Zjechało się ich sporo i akurat umiejscowili się przy miejscu ukrycia. Nie wiem co to był za zjazd, może czekali na jakąś mszę?
Jest i Sulęcin.
Gotycki kościół z XIV wieku.
Tablica na murze kościoła.
Drzwi od kościoła były otwarte, więc sobie wszedłem do przedsionka. Dalej już szklane drzwi zamknięte na klucz, ale przez szyby można podziwiać wnętrze. Następnie udałem się na rynek, obiegłem go dookoła, jak jakiś Japończyk z aparatem, a potem poszedłem poszukać kesza. Tutaj także niewypał, bo dwie sąsiadki stanęły przy miejscu ukrycia i wdarły się w niesamowitą dyskusję. Zrezygnowałem, bo ploty trochę trwają, a ja niestety całego dnia nie mam.
Polsko-niemiecka współpraca.
Sulęcin jest już dość stary. Starszy od Gorzowa Wielkopolskiego.
Tablica upamiętniająca atletę lat 30 – Leona Pineckiego.
Fontanna Dobrosąsiedztwa. Powstała na rzecz pojednania polsko-niemieckiego.
Przy rynku stoi drogowskaz ze wszystkimi szlakami rowerowymi. Mnie interesuje czerwony, który prowadzi w kierunku Góry Głaźnik. Mam zamiar odwiedzić dwa głazy narzutowe. Tak więc pora najwyższa wjechać w las. Oznaczenie jest bardzo czytelne i ładnie wyprowadza mnie z miasta. Problemem jest tylko sypki piasek w okolicach ogródków działkowych, ale jakoś sobie z tym radzę.
Szlak, który mnie najbardziej interesuje.
Leśne oznaczenia szlaków.
Mega podjazd i takich na trasie było kilka.
W zasadzie droga prowadziła cały czas pod górę. Kilka stromych podjazdów, ale niektóre można było uniknąć jadąc trochę dłuższą drogą po łagodniejszym wzniesieniu. Poza tym mnóstwo korzeni, szyszek innych leśnych niespodzianek. Po jakimś czasie docieram do skrzyżowania i wdrapuję się na najgorszy podjazd (Głaźnik, 168 m n.p.m.), który zaprowadza mnie do
Gołębiego Kamienia.
Gołębi Kamień. Mierzy 1,8 metrów wysokości i 9,7 metrów w obwodzie.
Nieopodal ukryty jest kesz. Jednak mimo, że miałem opis i spoiler nie byłem w stanie go zlokalizować. Straciłem dobre pół godziny biegając dookoła i w końcu musiałem się poddać.
Jakieś 500 metrów dalej jest drugi głaz –
Koźli Kamień. Tam także jest kesz, którego lokalizuję bez problemu. Najbardziej rozbawiły mnie ławki, które przygotowane zostały chyba z myślą o liliputach. Siadając na jednej można sobie kolanami obić brodę.
Koźli Kamień. 3 metry wysokości i 10,5 metrów obwodu plus jeszcze to, co znajduje się pod ziemią.
Keszyk zaliczony.
Jadąc dalej gubię czerwony szlak i nie mogę odnaleźć oznaczeń. Zrezygnowany jadę przed siebie i natrafiam na szutrową droge i oznaczenie czarnego szlaku rowerowego. Jadąc nim wracam na czerwony i docieram do kolejnego skrzyżowania i tam znajduje się droga do Źródła Czerwonego Potoku. To kolejny punkt mojej wycieczki.
Można sobie nieco odsapnąć.
Są i cykliści. Pieszo.
Droga w kierunku potoku fenomenalna. Niesamowity klimat i jak dotarłem na miejsce to od razu zauważam wiadukt. Jest olbrzymi i nie byłbym sobą, gdybym nie wlazł na górę. Tutaj także nie udało mi się odnaleźć pojemnika. Miałem opis, spoilery i dużo czasu zmarnowałem na grzebaniu przy potoku i na nic się niestety nie natknąłem. Jednak ani trochę nie żałowałem, że tutaj przyjechałem.
Do Źródła Czerwonego Potoku.
Staw Żabie Oko.
12-metrowy wiadukt kolejowy.
Tory przechodzące przez wiadukt.
Nasyp kolejowy.
Następnie wróciłem do skrzyżowania i pojechałem żółtym szlakiem rowerowym w kierunku Sulęcina. Prowadzi po napoleońskim bruku. Nienawidzę kocich łbów, ale marketing zrobił swoje i nie wypadało nie przejechać się cesarską drogą.
Napoleoński bruk.
Droga dość przyzwoita i bardzo ładnie się prezentuje. Większość zasypana piachem, żwirem, czy jeszcze innym ustrojstwem. Porośnięte krzewy nadają uroku. Klimat à la France.
Po powrocie do Sulęcina ponownie zahaczyłem o kościół. Tym razem pusto i nie było problemu z lokalizowaniem mikrusa. Szybki wpis, odłożenie na miejsce i powrót do domu. Po jakimś czasie przypomniałem sobie, że jeszcze jeden kesz umiejscowiony jest przy rynku (ten pilnowany przez sąsiadki), ale już nie chciało mi się wracać.
Powrót tą samą trasą, a w Maszkowie spotykam Piotrka. Krótka gadka z której wynikło, że także jedzie szukać keszów, ale w okolice Żubrowa. Gnam dalej już bez przystanków i dramat zaczyna się za Nowinami Wielkimi, kiedy wpadam na ścieżkę rowerową. Wiatr wieje niesamowicie mocno i macham nogami ile fabryka dała, a na liczniku ledwo 20 km/h. Przy Urzędzie Gminy w Bogdańcu patrząc na flagi widać, że wiatr jest wschodnio-południowy i majta niesamowicie. W takich warunkach zziajany docieram do domu na upragniony obiad.