Straszą deszczami, a niedziela nad zwyczaj ładna. Momentami pojawiło się nawet słońce. Z samego rana w kierunku Gorzowa Wielkopolskiego i tam dołącza się Gosia. Bocznymi drogami przez Chróścik w kierunku Baczyny i dłuższy przystanek, aby pobawić się ze zwierzakami.
Jakiś kormoran, czy kuropatwa.
Więcej jakiś kormoranów.
Złe psy (tak wynika z tabliczki) zmiękczone przez anielską duszę.
Potem Marwice i już zabawa z wiatrem centralnie w twarz. Przy okazji z nocnego letargu obudził się
Tomek i trio zostało skompletowane. Padł pomysł, aby odwiedzić wieżę widokową, ale wjechać z nieco innej strony. Po drodze spotykamy różnych kolarzy z Gorzowa, którzy tradycyjnie hasają sobie w ten wolny dzień. Na górze trochę sobie posiedzieliśmy, zjazd na dół i modlitwa przy tabliczce lotnika.
W kierunku wieży widokowej.
Jest choinka i prezent (a raczej jego pozostałość). Puściła też farba na bogato zdobionej tabliczce 🙁
Powaga na krótką chwilę… miejsce tego wymaga.
Kończyć w ten sposób nie można, więc wjechaliśmy w nieznane rejony Nowin Wielkich. Przy okazji Gosia miała nosa, aby wozić ze sobą pasztet i tym samym mogła nakarmić kota, który o to aż się prosił.
Mój ci jest.
Kocia mama.
Kocia rodzina zastępcza.
A kot szczęśliwy, bo kot lubi jeść.
Z Tomkiem rozstajemy się w Starych Dzieduszycach i dwoje z nas rusza w kierunku miasta. Robaczek wpada na durny pomysł, aby w Wysokiej pojechać lasem i kończy się to babraniem się w totalnym błocie, noszeniu rowerów, przebijaniu się prze pola… ech… w końcu docieramy do asfaltu, otrzepujemy się z brudu i przez Kłodawę standardową trasą odprowadzam Gosię i dalej już sam walcząc z wiatrem w kierunku domostwu. Przy okazji mogłem przetestować lampkę, która godnie potrafi oświetlać drogę.