Spalamy świąteczne kalorie. Wyjazd z rana, kiedy jeszcze większość ludzi zwalcza kaca. Jazda z wiatrem w plecy i w mega rekordowym czasie docieram do Wieprzyc (ze średnią 31,1 km/h). Nie ma co się jednak napędzać, bo dystans nie jakiś powalający, raptem parę kilometrów. Potem na spotkanie z Gosią i pada propozycja aby udać się do Barlinka. Kiwnięcie głową i wspólnie przed siebie.
Przy okazji odwiedzin w muzeum widzieliśmy najmniejsze kije nordic walking. Natomiast we wrześniu na promenadzie odsłonięto największe, około 12 metrów wysokości. Tak sobie pomyślałem, że będzie okazja je zobaczyć. W samym Barlinku szybkie luknięcie na mapę i jezioro odnajdujemy dość szybko (chociaż z początku chciałem jechać w drugą stronę). Tam miła niespodzianka, bo ptactwa więcej, niż przez całe życie widziałem na oczy. Z początku chciałem nakarmić je zabranym z domu ciastem, ale szybko ten pomysł został wybity z mojej głowy przez pomysłową cyklistę. Gosia wyposaża się w dwa bochenki chleba w czynnym sklepie i mamy zabawy na bardzo długo.
Jezioro Barlineckie opanowane przez ptactwo.
Kaczki, kurki wodne, łabędzie i mewy.
Jedna z kaczek wyszła się przywitać...
… i szybko zyskała sympatię Gosi.
Zimny wiatr dawał trochę po łapach, ale zabawa była na tyle świetna (no bo kto nie lubi oglądać walczące o jedzenie kaczki) i z uśmiechem na twarzy trzeba było to przetrzymać.
Dawać żarcie!
Mewy rządziły w powietrzu.
Uwaga, będzie wydzielanie jedzenia.
Walka o jedzenie.
Łabędzie przegrywały z kretesem od szybszych kolegów, więc trzeba było na to znaleźć inny sposób.
Niektóre były na tyle odważne, że same przyszły po chleb.
Jedzeniowa loża VIP.
Zwierzaki zostały nakarmione, więc przyszła pora na mnie. Magiczny pojemnik, a tam radujące podniebienie smakołyki. Dzielić się zbytnio nie chciałem, ale serce słabe, więc parę okruchów rzuciłem najodważniejszym kaczkom, które podeszły na pomoście bardzo blisko.
Potem z bliska przyjrzeliśmy się wspomnianym kijom.
Największe kije nordic walking – 11,5 metra wysokości.
Barlinek ogólnie znany jest z wielkiej aktywności nordic walking.
Zdjęć mam sporo, no ale kolejne nie zawadzi.
Powrót inną drogą, więc na Danków, przez Lipy, Kłodawę do miasta. Po drodze ostatnie kęsy słodkości.
Momentami złapał nas deszcz, ale jakoś mało upierdliwy.
Magiczny pojemnik 🙂