Z domu wyjechałem bez żadnego planu, dopiero trasę układałem podczas jazdy. Najpierw dostałem się do Gorzowa Wielkopolskiego, gdzie na bulwarze odwiedziłem kaczki. Akurat sobie tam chadzały, a ja miałem trochę chleba ze słodyczą przy sobie. Potem pojawiło się inne ptactwo, więc wymuszona przerwa po zaledwie kilkunastu kilometrach.
Nakarmię całe ptactwo w okolicy.
Potem pojechałem w stronę Deszcza i jeszcze dalej, aż do skrzyżowania w kierunku Skwierzyny. Początkowo właśnie tam miałem się udać, ale coś podpowiadało, aby jednak skierować się ku zachodowi i potem odbić z powrotem do Gorzowa.
Mroźne Trzebiszewo.
Przymiarki do prawdziwej zimy.
Zaskoczony byłem ruchem na drodze krajowej nr 24. Samochód bardzo mało i jechało się bardzo komfortowo. Nagle z prawej strony straszny hałas łamanych gałęzi. Patrzę, a tam biegnie stado saren i to w tempie konkretnym. Tak więc trzeba było mocniej nacisnąć na korby, bo takiego zdjęcia nikt nie ma. Zanim jednak wyciągnąłem aparat i jeszcze te zimowe rękawice :/ . Ostatecznie udało się zrobić ujęcie, jak przebiegały przez drogę.
– „Szybko, szybko, pan rowerzysta nas przepuszcza”
Leśne zwierzaki pobiegły sobie dalej, a ja pojechałem według planu. Podczas jazdy zorientowałem się, że sarny goniłem z prędkością 41,1 km/h. Ostatecznie musiałem zwolnić, aby wyciągnąć sprzęt pstrykający i to był moment, kiedy zwierzęcy peleton odskoczył. Jednak wrażenie pozostało, bo oddzielało nas tylko pobocze, między asfaltem, a lasem. Tak blisko tych dzikich zwierząt nie byłem nigdy.
Dalej nic ciekawego się nie wydarzyło. No może poza rozmową z pewnym panem marynarzem na przejściu przy Rondzie Santockim. Zainteresował się moim zabytkowym sprzętem i tak ze trzy sekwencje zielonych świateł sobie przegadaliśmy.
To była ostatnia przejażdżka w tym roku. Roku niezwykle udanym, pełnym rekordów. Jak Robaczek się rozkręci to strach pomyśleć, co będzie się działo w przyszłym 🙂 No i może uda się utrzymać w grudniowym topie.
• 11318,70 km – liczba warta zapamiętania