Ponad 12 godzin podróży, ale i tak dosyć wcześnie wylądowałem w Szklarskiej Porębie. Do miejsca noclegu mam niedaleko, ale niedaleko w górach jest jakby nieco inaczej mierzone. Szybko się melduję, przede wszystkim przebieram, bo jest ponad 20 stopni i ruszam na lekki rozjazd. Nie mam pojęcia gdzie pojechać, więc w ruch idzie nawigacja i funkcja Suprise Me. Pozwala ustawić określoną ilość kilometrów i proponuje trzy trasy. Wpisuję 45 kilometrów i wybieram wariant asfaltowy. Zależy mi na tym, aby nieco pokręcić nogami i przygotować się na jutrzejsze wyzwanie.
Z miasta wydostaję się bardzo szybko, ale nie pokoi mnie to, że cały czas jest w dół. Wiem, że będę musiał to potem odpracować i to już na samym końcu jazdy. Jednak szybko nachylenie terenu odchodzi w cień, bo na niebie zebrały się ciemne chmury i przywitała mnie ulewa… niestety.
Nawet nie zdążyłem na dobre wyjechać ze Szklarskiej Poręby.
Udało się na szczęście znaleźć schronienie pod drzewem. Temperatura bardzo spadła, ale na szczęście wiatrówka była w pogotowiu. Trochę spędziłem czasu tak siedząc pod drzewem, a gdy się uspokoiło to ruszyłem dalej. Było bardzo mokro, ale na szczęście robiło się coraz cieplej i nawet było dość przyjemnie.
Nawigacja pokierowała mnie w stronę Jeleniej Góry, więc miałem okazję zobaczyć Śnieżkę 🙂
Zamek Chojnik.
Eeee… tam już byłem.
Trasa była bardzo przyjemna. Może poza ostatnim fragmentem, gdzie wylądowałem na drodze krajowej i już było cały czas pod górę. Ruch był dosyć sporawy, ale droga była na tyle szeroka, że wszyscy się pomieściliśmy.
Prawie jak w domu.
Udało się zrobić zaplanowane kółko i to w dosyć dobrym czasie. Wróciły też wspomnienia sprzed roku, ponieważ odwiedziłem miejscowości, które wtedy wraz z Gosią zwiedzaliśmy. Klimat gór robi swoje i chciałbym tutaj jeszcze nie raz wrócić. Na razie jednak przeszłość trzeba zostawić z tyłu i skupić się na sobocie… to już przecież tylko parę godzin.