Całą noc padało i rano warunki wcale nie były lepsze. Myślałem jednak, że w końcu się pogoda ustabilizuje i razem z Gosią wybraliśmy się na rower. Padało jeszcze dość długo, raz słabiej, raz mocniej. Oczywiście dostało mi się za to, mimo że żadnej władzy nad aurą nie mam. Przemoknięci ruszyliśmy w stronę Lubniewic i po jakimś czasie przestało padać. Na moje szczęście.
Jechaliśmy standardową trasą w tamtym kierunku, ale w drodze na Lubniewice odbiliśmy na czerwony szlak rowerowy, który prowadził w kierunku
Rezerwatu Przyrody
Janie im. Włodzimierza Korsaka.
Po drodze mijamy jeden z pomników przyrody.
Niemal w całej okazałości.
Nigdy nie miałem okazji być w tym rezerwacie i nawet nie miałem pojęcia, że właśnie tam prowadzi ten czerwony szlak rowerowy. Swoją drogą kiedyś nim jechaliśmy, ale od strony Lubniewic i gdzieś po drodze nam się po prostu urwał. Twórcy zaserwowali nam dość wymagający zjazd, tudzież podjazd. Nie wiem po co, bo wcale tam nie jest nudno.
To nie złudzenie, tam właśnie prowadzi szlak rowerowy.
My akurat mieliśmy łatwiejszą wersję – z góry na dół.
W samym rezerwacie spotkaliśmy rodzinę łabędzi, która z pełni korzystała z uroków tego miejsca. Bardzo ładnie zagospodarowane miejsce. Jest tam cicho no i jest na co popatrzeć 😉
Rzeka Lubniewka i ledwo widoczne łabędzie. No ale musicie uwierzyć, że tam są ;p
Widok z drugiej strony mostu.
Oczywiście nie zabrakło tablicy informacyjnej, która opisuje to miejsce. W necie można spokojnie znaleźć informacje, więc nie ma sensu tutaj się streszczać. Jest też kamień poświęcony pamięci Włodzimierza Korsaka. Jednak jest już bardzo słabo czytelny.
W lasach sporo błota, więc gdy tylko dotarliśmy do budowanej, fantastycznej drogi szutrowej, to musieliśmy zatrzymać się na nieco dłużej. Trzeba było pozbyć się nieco błota z napędu. Potem już jazda przed siebie.
Nie mogę się doczekać, kiedy droga będzie całkowicie przejezdna.
W Lubniewicach na chwilę zatrzymaliśmy się jeszcze w Parku Miłości i Gosia mimo, że była tam już wiele razy to ciągle zauważa nowe rzeczy. Próbowałem też zinterpretować niektóre rzeźby, co autor miał na myśli, a dowiedziałem się, co na myśli ma Gosiak i dalej nic nie rozumiem.
Do Gorzowa wróciliśmy przez Skwierzynę i żeby było śmieszniej to pokonaliśmy dość sporo terenu, czasami dość wymagającego, a w gówno wlazłem w ponad stutysięcznym mieście. Żeby było fajniej to dwoma nogami i jeszcze to rozniosłem po pedałach. Buty, ochraniacze i właśnie pedały, całe w „urokach” miasta. Zorientowałem się na powrocie, kiedy smród był wyczuwalny na kilometr i nie chcę nawet opisywać, jak wyglądał mój powrót do domu. Ile on mnie kosztował trudu, ech…>