Z rana pogoda paskudna, bo na drodze utrzymywał się lód. Jednak temperatura była na plusie, więc na twarzy pojawił się uśmiech, że szansa na rower będzie i to duża. Wyjazd trzeba było nieco przesunąć w czasie i zmodyfikować trasę. Z Gosiakiem spotykam się w Kłodawie i razem pojechaliśmy w kierunku Dankowa i dalej na Strzelce Krajeńskie.
Czy Adrian nie ma czasem za dobrze?
W samym mieście postanowiłem wyłapać kesze. Miały być trzy, ale z braku czasu padło na dwa, ukryte w bliskiej odległości od siebie. Namierzenie nie sprawiło większych problemów, to samo ich wyłapanie. Dwa mikrusy, gdzie jeden to już naprawdę maciupeńki.
” – Widzisz Gosia. Tak wygląda kesz, tzw. mikrus.”
– Pstyk…
Patriotyzm pełną parą.
Nie wstydzimy się. Nie każdy przecież musi wiedzieć o geocachingu.
Mikro, mikro, miko cache.
Weź się umiejętnie tam wpisz.
Powrót oczywiście inną trasą. Żółtym szlakiem rowerowym w kierunku Sławna i dalej czarnym do Sarbiewa. Leśną ścieżką do Górek Noteckich, gdzie radość Robaczka się zwiększa, bo droga przez pewien czas prowadzi wzdłuż torów kolejowych, a akurat hucznie przejechał szynobus. Niebieski szlak rowerowy miał nas wyprowadzić w okolice Santoka, ale pojechaliśmy w złym kierunku i wylądowaliśmy w Przyłęgu, czyli krótko mówiąc, na znienawidzonej przez rowerzystów drodze krajowej numer 22.
Banan gdy opuszczał dom tętnił życiem, a tak wyglądał po podróży w kieszonce.
Szlak rowerowy wzdłuż torów i to z atrakcją.
Reklama napoju, czy też bidonu.
Trasa niby pomylona, ale podświadomość sama pewnie ciągnęła do tego miejsca.
Jakoś się przebiliśmy DK22 do Gorzowa Wielkopolskiego. Końcówka to już w totalnych ciemnościach. Tam rozstanie i mi pozostało przejechać przez miasto i do domu. Na powrocie wiatr już solidnie dokuczał, ba… nawet sobie popadało.