Niedawno przy Stawie Błotnym ulokowano kesza. Jakoś mi to umknęło i przez to już ktoś mnie ubiegł w jego odnalezieniu. Przygotowano jednak certyfikaty dla trzech szczęśliwców, więc postanowiłem tam pojechać. Wcześniej jednak odwiedziłem salon rowerowy Cossacks & Enigme, aby zapisać się na marcowe testy rowerów SCOTT. Sprzęt wybrany, miejsce zaklepane, teraz już tylko odliczać dni.
Staw Błotny okazał się dosłownie błotny i niepotrzebnie myłem rower po ostatnim szturmowaniu bunkrów w Pniewie. No cóż, pogodę mamy jesienną, więc nie ma co narzekać. Umyje się
Staruszka przecież.
Kolejny pojemnik odnaleziony.
Certyfikat dla drugiego znalazcy.
Staw okazał się zagłębiem kaczek i kurek wodnych. Tak więc mój chleb z marmoladą EPO do czegoś się przydał. Ponadto wyposażyłem się w ciastka, więc na drogę powrotną pozostał tylko banan. Nie ma co zwierzakom żałować, przecież trzeba wypełnić zadeklarowaną na początku roku misję.
Staw Błotny i ścieżka pasująca do nazwy.
Staw Błotny pokaźnych rozmiarów.
Ciągle ten sam staw i kaczuchy.
Kaczki i kurki wodne.
Ptactwo przywłaszczyło sobie ten wodopój.
Smacznego!
No i po wyżerce. Akurat pojawiło się też słońce. Karma?
Do miasta dojechałem standardową, najkrótszą drogą. Powrót już wdrapując się ulicą Żwirową w kierunku Chwalęcic i dalej na Kłodawę. Zachodni wiatr z domieszką południowego ostro dał w kość. Zmęczyłem się solidnie, ale to niby tak od czasu do czasu to nawet zdrowo.
Podjazdy i zjazdy w kierunku Kłodawy.
Miałem jechać dalej na Lubno, ale postanowiłem skrócić sobie trasę i w Marwicach odbiłem na Baczynę, by do domu wrócić przez Racław.
Pogodowo rewelacja, bo momentami temperatura dobijała nawet do 5 stopni Celsjusza 🙂