Marek dotrzymał słowa i nawiózł nam solidną porcję śniegu. Trzeba to jakoś wykorzystać, więc zdecydowałem się pojechać na wieżę widokową. Z rana odwiedziłem piekarnię i jechałem sobie po śniegu, ale już później cały ciąg pieszo-rowerowy był odśnieżony. No oczywiście poza odcinkiemleśnym za Motylewem.
Wjeżdżamy w las. Więcej błota, niż śniegu.
Już bardziej biało.
Im wyżej, tym zima lepsza.
Schody.
W kierunku wieży widokowej. Pojawiło się też słońce.
Wieża widokowa pokryta śniegiem.
Okazało się, że jestem pionierem. Żadnych śladów (nie licząc dzikich zwierząt). Cała polana moja i te zwały śniegu. Trzeba było to jakoś wykorzystać.
Śnieg nie może się przecież zmarnować…
Taki „turecki” bałwanek.
Mam nadzieję, że moje dzieło trochę tam postoi. Przyszedł więc czas wejść na górę i zobaczyć tą całą, śniegową aurę okolicy.
Widoczki z góry.
Normalnie Mount Everest.
Piękny, słoneczny dzień.
Może się powtórzę… ten „Staruszek” wszędzie wjedzie 🙂
Powrót już w brei, bo tam gdzie był śnieg, chlapa. Udało mi się ubrudzić od stóp po czubek głowy. Myślę jednak, że było warto.
Na sam koniec z dedykacją dla Gosiaka, że jakoś ze mną wytrzymuje 😉