Wycieczka składająca się z dwóch części. Najpierw trzeba było zabrać ze sobą Gosiaka, albo to może ona mnie zabrała… hmm… teraz to i tak nieważne. Zameldowaliśmy się w NoVa Park, gdzie przez weekend obywała się impreza Lubuskie Tour. Można było poklaskać w łapki, potuptać nóżkami i z rozdziawioną mordką robić wow.
Potem już dwa kółka na poważnie. Pełna improwizacja. Wylądowaliśmy na wale i celem było trzymanie się zielonego szlaku rowerowego. W zasadzie z przerwami nim się poruszaliśmy. Zaliczyliśmy wioski w okolicy Gorzowa i wylądowaliśmy w Gliniku, gdzie zauroczyło nas piękno tego miejsca.
Widok na półwysep.
Trochę słońca, kwitnące rośliny, ludzie na plaży. Wiosna!
Gosiak i mapa. Dwa nieodzowne elementy mojego rowerowego życia.
Rowerki. Zaszła jedna, bardzo istotna zmiana 🙂
Gdy już nad jeziorem się wyszumieliśmy to wypadałoby ruszać dalej. Trzymamy się szlaku, który prowadzi nas w kierunku Borka. Tam niemal wszystkie bocianie gniazda już obsadzone, co zawsze mnie cieszy.
Będzie trochę kurzu.
W sąsiedniej miejscowości zwanej Ciecierzycami spotykamy boćka, który sobie żeruje na polu. Zwietrzyliśmy szansę. Ptak bardzo spokojny, mało nami się przejmował.
Zmiana obiektywu i do dzieła. Bocian grzecznie czeka.
No to w drogę. Powodzenia Gosia, ku bocianowi.
Po zabawie na zaoranym polu jedziemy sobie dalej, krytykując wiatr, wkurzający wiatr. Po jakimś czasie meldujemy się z powrotem w Gorzowie. Ciągnie mnie dalej na wał, więc krótka runda przy porcie rzecznym. Potem już nieuchronnie zmierzaliśmy ku końcowi dnia. Tego dnia. Będą następne 🙂
„Lubusz” w porcie? To, kto lub co przerzuca ludzi w Kłopotowie?
Taka chatka na wodzie. Marzenie z tych niespełniających się.