Kolejny dzień spędzony z Gosią na rowerze. Plany były ambitniejsze, ale zostały gdzieś mniej więcej w połowie trasy skorygowane (siła wyższa). Obraliśmy kurs na miejscowość Staw. Tradycyjnie wariant wydłużający trasę, a jakże by inaczej.
Wyłaniająca się księżniczka z ruin zamku myśliwskiego w Karsku.
Dzisiaj jechało się bardzo przyjemnie. Gosiak bawił się nawigacją, która i tak wyprowadziłaby nas w puste pole lub ciemny las. Po Stawie się pokręciliśmy i dalej w kierunku Lubiszyna. Przez głowę przeszła też myśl, aby może dorzucić kilometry i zaliczyć najdłuższą mieścinę, czyli Ściechów. Ostatecznie wygrała pierwsza opcja.
Zabawa nawigacją… hmm… jak tam dojechać?
O nie! Ja taką drogą jechać nie będę.
Znak starszy, niż niejeden mieszkaniec wsi.
Tak połykaliśmy kolejne kilometry, aż trafiliśmy do Gajewa. Tam rozleniwiło nas słońce i przerwa była baaaardzo długa, ale nie można powiedzieć, że niepotrzebna.
Starość (upadły) i młodość (żwawy i gotowy).
Trzeba było już na poważnie pomyśleć o powrocie, ale szło nam to bardzo opornie. Ciężko się rozstać, jak ma się takie towarzystwo, a słońce aż zachęca, aby ten czas spędzić na rowerze.
Wstydniś ciągle w formie.
Przebrnęliśmy przez kolejne miejscowości. Pomachanie rączką na pożegnanie i samotny powrót i aby to jeszcze zaakcentować i dokopać to cały czas pod wiatr. Ech…
Czerwone? Nie spodziewałem się.