Wstałem sobie bardzo wcześnie (o dziwo!) i jedno spojrzenie przez okno uświadomiło mnie, że dzisiaj będzie zabawa. Wiatr tak się rozbujał, że majtało drzewami na lewo i prawo. Prześledziłem prognozy pogodowe w necie i wynikało z nich, że wiatr w pierwszej fazie mojej wyprawy będzie pomocny.

Gosiak ma dotrzeć do Krzyża Wielkopolskiego w granicach godziny 12:00. To już z góry dorzuciłem 15 minut, a że będzie biedaczka musiała jechać pod wiatr, to już ta godzina odgórnie została przesunięta.

Wyruszam, gdy kreska nie sięga nawet na termometrze 10°C, a ja ubrany jakby było przynajmniej 16°C. Dużo pracować nie musiałem, wystarczyło majtać nóżkami, rower sam jechał. Bardzo szybko przedarłem się przez miasto i wylądowałem w Santoku. Trzeba obrać kierunek i decyduję się na wariant nie przeskakiwania przez most, czyli droga, którą wracałem w piątek. Oczywiście wprowadziłem korekty i unikam przeklętej Brzezinki.


Koniec Płomykowa, a także i asfaltu.

Czekał mnie kawałek leśnej drogi i w najgorszym fragmencie, gdzie mamy straszny piach, przechodzi sobie wilk. Z jakieś góra 50 metrów ode mnie. Pierwszy myśl o piesek, ale to było stanowczo za duże na pieska. Dotarło do mózgu, że jednak to dzikie zwierzę, a mnie w szkole nie uczyli, jak w takich sytuacjach się zachować. Na szczęście jak szybko się pojawił, tak zniknął. Nie chcę nawet myśleć, co by się stało, jakby zainteresował się moją osobą. Szanse ucieczki byłyby zerowe.

Jadę sobie dalej. Kilometry przybywają, a Drezdenko coraz bliżej. Trzy razy złapał mnie deszcz. Dwa to taka mżawka totalnie nieszkodliwa i jeden raz nieco mocniej. Myślałem, aby się schować na przystanku, ale.. co mi tam. Szybko przeszło, wyszło słońce, a wiatr w plecy dalej zapewniał komfort jazdy.

Jadąc tą trasą mamy dwa fragmenty kostki brukowej. Razem to kilka kilometrów. Jednak są to odcinki dość przyjemne i bez problemu można tak w dość komfortowych warunkach jechać. Do ulicy Kostrzyńskiej w Gorzowie Wielkopolskim to im bardzo dużo brakuje.


Klesno i ostrzeżenie przed brukiem.


Drezdenko wita.

Dojeżdżając do Drezdenka patrzę na czas i już wiem, że będzie trzeba nieco odpuścić. Gdzieś tam pojawia się myśl, by w mieście zawitać na nieco dłużej. Jednak zapodziałem gdzieś moją mapkę z keszami (jakiś czas temu ją przygotowałem). Szkoda, bo później zatelefonowała Gosia i się okazało, że jeszcze szmat drogi przed nią, a nawet nimi, bo towarzyszył jej dobrze znany mi Leszek. Leszek od rowerowych wojaży 🙂


Most nad Notecią w Drezdenku. Powstał na początku XX wieku.


Ostatnia prosta do Krzyża Wielkopolskiego.


Czuć już zapach pociągów.

Po telefonie odpuszczam już całkowicie i przez większość kilometrów pcha mnie wiatr, niż ja pracuję nogami. Średnia leci na łeb. Wiem, że w mieście czeka mnie długie czekanie, ale też będzie szansa zagłębić się w nieznane uliczki.


Pomnik poświęcony powrotowi miasta i okolic w granice Polski. Postawiony został w pięćdziesiątą rocznicę tego wydarzenia.


Pomnik poświęcony papieżowi Janowi Pawłowi II.


Budynek poczty. Powstał na początku XX wieku, a w środku jest niby jeszcze piękniej.

Tyle było mojego zwiedzania, a na zegarze godzina bardzo wczesna. Pozostał dworzec i postanowiłem wdrapać się tam schodami, a nie tradycyjną drogą naokoło. Tam niestety pusto, spokojnie. Nic się nie dzieje. Niedziela rozleniwiła wszystkich.


Tablica przy wejściu na dworzec. Przedstawia historię Krzyża Wielkopolskiego.


Widok z wiaduktu.


Po co te zapięcie?

Poskakałem sobie po dworcu i wróciłem w okolice fontanny. Tam już całkowicie rozleniwiłem się na ławce. Porozmawiałem z żulami, obserwowałem jak ludzie chełpią się podczas Pierwszej Komunii Świętej. Starałem się też policzyć osoby od trunków. Sporo ich się tam kręci. Niektórzy z ławeczek zrobili nawet łóżka.


Fontanna.


Krzyż Wielkopolski bardzo dobrze zaopatrzony jest w Internet. Bardzo miłe zaskoczenie.

Tak szczerze to szybko mi ten czas minął. Pojawia się także Gosia w asyście Leszka. Wymieniamy się wrażeniami z jazdy, pogaduchy i zapada decyzja, że lepiej wracać pociągiem. Tak więc ten czas spędzamy na pogadankach, bo do odjazdu pociągu pozostało sporo czasu.
Nasz prawie nierozłączny duet wsiada do szynobusu, a Leszek z wiaterkiem wróci sobie do domu. Będzie komfort 😉

Miało to wszystko wyglądać nieco inaczej, a skończyło się na o wiele szybszym powrocie do Gorzowa Wielkopolskiego. Siła wyższa także działa, bo Endomondo się nieco zbuntowało i wyłączyło. Dzięki temu nie zostały policzone kilometry w pociągu. Ma się ten fart.

W Gorzowie się niestety muszę rozstać z Gosią. Miało być dłużej, ale pogoda miała być i lepsza. Niecałe 10 km do domu pokonałem dość szybko, bo postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę. Wiatr nie może być górą.

Udostępnij:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *