Sobota zapowiadała się upalnie, a jak dokucza taki skwar to najlepszym rozwiązaniem jest jezioro. Postanowiliśmy podłączyć się pod grupkę gorzowskich rowerzystów i razem przez lasy pojechać w kierunku Jeziora Okunino.
Jadąc do Gorzowa miałem towarzystwo, bo kuzyn także dwukołowcem wybierał się w tamtym kierunku, a dokładnie do Rokitna. Niedaleko Galerii Askana się rozstajemy i ja po jakimś czasie melduję się u
Gosiaka. No bo jakżeby inaczej. Potem już przy wjeździe do Kłodawy czekamy na pozostałe osoby. Dalej już wspólna podróż.
Przerwa przy sklepie. Trzeba zrobić zapasy.
Peleton nam nieco odjechał.
Ziuuuu…
Niektórzy z bliska postanowili sprawdzić, czy piachu w lasach jest rzeczywiście tak dużo. Spotykamy także psa, który komuś nawiał i przez to tracimy kontakt z grupą. Mam nadzieję, że pan który obiecał pomóc, pozwoli mu wrócić do domu. Trzeba gonić, a Gosia przecież wie gdzie jechać (nie tylko ja tak mam), bo przecież tędy już jechała. Jedziemy oczywiście w złym kierunku, więc i kreska zawracająca na Endomondo jest. Pierwszy punkt dnia wykonany.
Po jakimś czasie na horyzoncie pojawia się miejscowość Okno i wspomniane jezioro. Czeka nas nieco dłuższa przerwa. Można się pochlapać, poopalać, a niektórzy postanowili się nawet solidnie już wykąpać.
Na plażę, idziemy na plażę.
Zamoczyć nóżki, ale tak tylko do kolan.
Czas na opalanko. Kask po to, aby główka się zbytnio nie przegrzała.
Głaz upamiętniający Generalmajora Zocha i jego wiernego ordynansa Zawadzkiego, którzy utonęli w jeziorze.
Dzisiejsza wyprawa skończyłaby się na jakiś 60 kilometrach. Nas to zbytnio nie zadowala. Tak więc odłączamy się od grupy i wybieramy kierunek Barlinek. Pojawił się pomysł, aby tam wjechać w nieznane nam drogi. Padła propozycja Równo, bo to z jakieś 10 km od miasta. Zachwyceni byliśmy ich stoiskiem podczas festiwalu rycerskiego w Trzińsko-Zdrój. Bardzo dobre wina, więc trzeba zobaczyć, skąd one pochodzą.
Po drodze mijamy kościół w Osinie.
Przez okna można zajrzeć do środka.
Drogowskazy ładnie prowadzą, więc nawet nasze umiejętności nie pozwolą na to, aby zabłądzić. Docieramy do Równa i warto się nieco po wiosce pokręcić. Odnajdujemy ruiny dawnego kościoła. Strasznie zarośnięte i zapomniane. Po to jednak jest przy mnie Gosiak, aby zachęcić do przedzierana się przez te chaszcze.
Ktoś zostawił rower? W którym kierunku jedziesz!
Żeliwny krzyż Fryderyka von Waldowa.
Ruiny granitowego kościoła z XVIII w.
Jedna ze ścian.
A co tam skrywa się w zaroślach? Aaaa, pani fotoreporterka.
Decydujemy się skorzystać z czerwonego szlaku rowerowego. Tamtejsze tereny są przepiękne. Ciągle góra – dół – góra – dół. Nie ukrywam, że nieco mnie to wymęczyło, zwłaszcza w taką pogodę, ale było warto.
Jadąc szlakiem wracamy z powrotem do Barlinka, odkrywając przy tym nowe miejsca. Myślę, że kiedyś tą trasę powtórzymy.
Jak tu pięknie.
Rzeka Płonia.
Owieczki w ścisku.
Tylko jedna zdecydowała się na bliższą znajomość. Wszystkie zwierzaki strasznie zasapane. Woda byłaby dla nich zbawieniem.
Decydujemy się jeszcze odpocząć nad Jeziorem Barlineckim, ale z dala od tych całych tłumów. Gdzieś tam wydeptaną ścieżką przy jeziorze docieramy do jakieś dzikiej plaży. Trochę osób tam było, ale dla nas miejsce się znalazło. Potem już asfaltem wróciliśmy do Gorzowa, gdzie się rozstaliśmy, a mnie czekał jeszcze standardowy powrót do domu.