Po ostatnich dniach bardzo ciepłych, to dzisiaj można powiedzieć, że było zimno. Rano standardowo spotkałem się z Gosią w mieście i musieliśmy załatwić dwie sprawy. Pierwsza szybciutka, a druga zabrała nam nieco więcej czasu, ale nie można powiedzieć, że było nudno.
Potem już obraliśmy kierunek na Krzeszyce. Bardzo chciałem zobaczyć ruiny młynów nad Postomią. Sporo ostatnio o tym czytałem i stąd też pojawiał się tak duża chęć, aby tam pojechać. Dojazd najprostszy z możliwych. Będąc już we wsi dostrzegam park. Nowo powstałe miejsce, bo wszystko jeszcze świeżutkie.
Oczywiście musieliśmy to obadać z bliska.
Fontanna.
Szachownica z dość sporymi figurami.
Jest nawet bieżąca woda.
Gosiak, który z rowerem właduje się wszędzie.
Potem już las. Odnajdujemy niebieski szlak rowerowy, który zaprowadza nas w okolice ruin Młyna Górnego. Tam swój początek ma natomiast czerwony szlak. Miejsce jest przepiękne. Wybudowano wiaty, tablice informacyjne i pomosty. Trochę czasu tam pobyliśmy, bo trudno było rozstać się z całą tą… eee… przyrodą. Ech… 🙂
Mapa utrwala MNIE w przekonaniu, że jedziemy dobrze.
Tablica informacyjna z mapką.
Historia tego miejsca, jak i samych Krzeszyc.
Rzeka Postomia.
Ruiny Młyna Górnego.
Uroki tego miejsca.
Fotoreporterka już działa.
Stawek…
… gdzie można zamoczyć nóżki.
Mapa pokazywała jeszcze jedno miejsce, gdzie kiedyś znajdował się młyn. Postanawiamy je odwiedzić i pomocny okazuje się właśnie czerwony szlak rowerowy. Tak docieramy do ulicy Sulęcińskiej. Minus całej tej wyprawy to pełno piachu w lesie.
Ruszamy dalej. Nie ma co się ociągać.
Gosia zauroczona całym tym pięknem.
Historia kolejnych młynów. Jak ktoś coś przeczyta, to gratuluję ;p
Drugi młyn, czy raczej jego resztki mniej urokliwy. Wszystko porośnięte, Postomia też spokojniejsza. Jest ładnie, ale zdecydowanie pod względem uroki i piękna przeważa Młyn Górny.
Ruiny młyna.
Postomia straciła swoją dzikość.
A kto to skrywa się wśród drzew?
Przy dawnym dworcu kolejowym odbijamy w lewo. Postanowiłem pokazać Gosi Piętnasty Południk. Czekała nas przeprawa przez piachy, tony piachu. Nie było wyjścia i trzeba było już prowadzić rower. Robiliśmy to jednak z uśmiechami na twarzy. Przy pomniku schowany jest kesz, więc wrzuciłem tak geokreta – Ogórecznik – który już za długo kisił się u mnie w domu.
Potem czekał nas powrót do Nowin Wielkich. Wiatr w twarz i na dodatek dość zimny. Brrrr…
Co kombinuje Gosiak?
Gania za ptakami, za ptakami!
Z racji tego, że ubrałem się jak na lato, to zostałem przedwcześnie odesłany do domu. Ktoś w tym duecie musi wyróżniać się rozsądkiem. Rozstanie w Jeninie i Gosia już samotnie pojechała do siebie.